"Sztuka idzie w parze z promocją/nie da się od
niej odciąć, zakorzeniła się zbyt mocno/ja jestem gotowy, ruszam
na te wody więc proszę/słuchaczu, bądź moim pantoflowym
listonoszem". Ten czterowers z dopiero co [tekst pisany był 26 lipca] ściągniętej (z
linku udostępnionego przez autora), nowej płyty „Rozmowa
kwalifikacyjna” rapera Revo z Siemianowic Śląskich, spowodował
swoisty flashback w mojej głowie. A po nim refleksję odnośnie
czasów obecnych. Dosłownie momentalnie przeniosłem się 14 lat
wstecz, do czasów, gdy chodziłem do 4. czy 5. klasy podstawówki.
Właśnie wtedy miałem pierwszy świadomy kontakt z rapem. Kolega z
klasy pożyczył mi oryginalną kasetę „Skandal” Molesty
Ewenement, którą zaniosłem do domu. Szybko od brata pożyczyłem
walkmana, założyłem słuchawki i wcisnąłem „play”. Nie
spodobała mi się ta kaseta, szczyl Piotrek doszedł do wniosku, że
dla niego to zbyt wulgarne. No co? Skąd miałem wiedzieć, że to
będzie taki klasyk? W każdym razie nie chodzi o to, czy mi się
spodobało czy nie.
Chodzi o to, że wtedy na porządku dziennym było to,
co zrobił mój kolega (pozdro Gaweł!) - pożyczanie sobie kaset z
muzyką (choć czasem, bardzo rzadko, zdarzały się i płyty CD).
Pożyczał sobie każdy i wszędzie. Koledzy i koleżanki w szkole i
na podwórku. Wujkowie i ciocie na rodzinnych spotkaniach. Sąsiedzi
na klatce. Naprawdę ciężko było trafić dzień, kiedy nie było
się świadkiem takiego pożyczania. Lub czasowej wymiany.
Pożyczane kasety były wszelkiego rodzaju, począwszy
od oryginalnych z hologramem, przez kupione na targu piraty, a na
przegrywanych przepiratach kończąc. Muzyka na (często klejonych
lakierem do paznokci) taśmach również była różna. Rap, pop czy
mega popularne wówczas dance („Nie czaruj, ty nie słuchałeś
2Unlimited?”) i disco-polo. I to było w opór fajne! Z dwóch
podstawowych powodów.
Po pierwsze, dawało to możliwość poznania zupełnie
nowej muzyki (co oczywiście bardziej doceniali starsi słuchacze),
której w innym przypadku prawdopodobnie by się nie poznało. Ja np.
dzięki temu poznałem skrzypaczkę Vanessę Mae i prawdopodobnie
właśnie od jej, pożyczonej przez Mamę, kasety zaczęło się moje
uwielbienie muzyki, wydobywającej się ze skrzypiec. Ile osób
poznało w ten sposób wtedy twórczość jakiegoś konkretnego
muzyka czy zespołu? Ilu zaczęło wówczas swoją przygodę z rapem,
bądź innym gatunkiem muzycznym?
Drugi powód, dla którego pożyczanie kaset było tak
świetną sprawą, to...zwyczajne zacieśnianie więzi
międzyludzkich. Aby kasetę pożyczyć (a później oddać) trzeba
było najpierw się o niej dowiedzieć w rozmowie, a że nie było
wtedy wszechobecnego Internetu czy komórek, to należało tę
rozmowę odbyć na żywo. Kolejne spotkania, i wymiany zdań,
odbywały się w celu odebrania i oddania kasety jej właścicielowi.
Przy tym ostatnim dochodziło do nieodzownej wymiany poglądów na
temat danego materiału. Przede wszystkim jednak, w pożyczaniu
kaset, chodziło o to dzielenie się „swoją” muzyką ze
znajomymi. Ileż to kaset kolegów i koleżanek przewinęło się
(dosłownie) przez mojego boomboxa!
Od tamtego czasu minęło prawie 15 lat. Świat poszedł
do przodu. Kasety zostały zastąpione przez płyty CD (a później
pliki mp3), mamy Internet, smartfony, komputery przenośne, a
walkmany zmieniły się w lansiarskie iPody, które są w stanie
pomieścić pokaźną płytotekę. Wydawać by się mogło, że pod
każdym względem jest lepiej. Jednak to, co miało
ułatwić...utrudniło to, co tak sprawnie działało przy kasetach.
Teraz każdy ma dostęp do praktycznie nieskończonych
muzycznych zasobów. Każdy kupuje lub ściąga (legalnie lub
nielegalnie) płyty, którymi później się jara. I tu właśnie
pojawia się problem. Kiedyś, mając to na kasecie, mówilibyśmy do
kumpli na miejscówce „Słuchajcie, mam taką kasetę, że wam
szczęki opadną!” po czym pożyczalibyśmy kasetę każdemu po
kolei. A dzisiaj? Dzisiaj wrzucamy pojedyncze numery na facebooka,
których tak naprawdę prawie nikt nie odsłucha. A nawet jeśli
odsłucha, to i tak nie sprawdzi całej płyty, z której dany numer
pochodzi.
Ktoś powie, że przecież można taką płytę wysłać
komuś przez neta. Wtedy jednak tracimy możliwość, tak spychanego
niestety obecnie na margines, bezpośredniego kontaktu z żywym
człowiekiem. Faktem jednak jest, że album przez światłowody
wysłać można. Jednak ile osób tak robi? Najczęściej po prostu
mówimy komuś „Musisz sprawdzić tę płytę, jest kozacka/wgniata
w fotel” itd., wiedząc doskonale, że nasz rozmówca na 90% i tak
tego nie przesłucha. Ale pożyczenie komuś PRAWDZIWEJ i oryginalnej
płyty CD? Hell no!
Smutna to refleksja, ale pod tym względem chciałoby
się wrócić do końcówki lat '90 i początku '00. Na stojaku mam
ponad 130 płyt. Może z 10 z nich kiedykolwiek komuś pożyczyłem.
Ilu jest takich jak ja? Na pewno wielu. I mogę się założyć, że
zdecydowana większość z nich chciałaby wrócić do dawnego
pożyczania sobie kaset (obecnie już płyt) i późniejszego
rozmawiania o nich. Na żywo. Więc jaką płytę podasz dalej?
2 komentarze:
To były czasy,jak koleżka sprzedawał na Śląskiej kasaty na łóżku polowym. Do tego magnetofon, kolumny i grała muzyka. Głównie było to disco polo i dance, ale to właśnie tam pierwszy raz usłyszałem Liroya hehe ;)
Drugi taki sam kolunio stał przy dworcu.
Dobre czasy 8 klas podstawowki, pamietam Liroy - L pozyczona przegrana kaseta z przegranej kasety ktora orginalu na oczy nie widziala, kaliber ksiega i w 63 minuty od ziomka ten z kolei mial ja od swojego brata ciotecznego, eminem marshall mathers - kumpel kupil orginalna kasete, wymienilem sie z nim na kalibra 3:44, nawet okladki kaset odbilismy na ksero, w miedzyczasie dr dre 2001 - pozyczylem od kolezki piraconego CDeka z okladka. To byly czasy, dzisiejsza mlodziez nie zrozumie jak ciezko wtedy bylo wogole skombinowac dobre albumy, w podstawowce smiali sie jak nosiles szerokie spodnie a rapu sluchala waska grupa ludzi. Probowalem przekonac kuzynow ze wsi sluchajacych disco polo do rapu, oni slyszeli jednak tylko bluzgi :)
Prześlij komentarz