czwartek, 3 grudnia 2015

Recenzja: TPS "Wielokrotnie karany"

Po sześciu latach od solowego debiutu i wielu życiowych perturbacjach, powrócił reprezentant Bandy Unikat i ZDR, TPS. Przez ten czas radomianin stał się dla słuchaczy ulicznego rapu postacią niemal kultową. Każdy, podczas słuchania jego płyt i gościnnych numerów, śledził jego perypetie z policją i każdy życzył szybkiego powrotu na wolność gdy raper siedział za kratkami. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że dla TPSa pobyt w zakładzie karnym wiązał się z przerwą od hip-hopu. Oczywistością jest to, że cały czas pisał on tam nowe zwrotki i numery. Nagrał też, przez telefon, kawałek „Tylko i wyłącznie”, który, odświeżony i na innym bicie, znalazł się na wydanym w listopadzie solowym albumie „Wielokrotnie karany”.

Włączając drugą płytę TPSa przede wszystkim nie należy spodziewać się świetnej techniki i mega progresu jeśli chodzi o nawijkę. Pod tym względem jest dokładnie tak, jak było za czasów ZDR czy Bandy Unikat. Flow jest więc proste, niewymagające, momentami wręcz toporne, co dla fanów nowej szkoły będzie nie do przełknięcia. Jeśli jednak ktoś będzie w stanie to zaakceptować, to z pewnością zauważy jak bardzo ten nieskomplikowany sposób dostarczania treści pasuje do zawartości tekstów TPSa i jego gości. Dzięki temu album zyskuje na autentyczności i z większą siłą trafia do odbiorcy czy to się mu podoba czy nie.

Zawartość merytoryczna nie wychodzi praktycznie poza ramy ulicznego rapu. Pojawiają się więc klasyczne już, i chyba coraz mniej znaczące dla słuchaczy, hasła typu „jebać policję”, „śmierć kurwom i frajerom – wolność ludziom i złodziejom” i wiele innych. To wszystko dla odbiorcy brzmi jak niepotrzebny przerywnik, coś jak na freestyle'owych bitwach „ej, ziomek, weź to, sprawdź to” czy „elo, elo, sprawdzaj jak tu lecę, joł...”. Ani w tym treści, ani to nic ciekawego czy innowacyjnego. Tak, wiem, że kanon ulicznego rapu rządzi się swoimi prawami, ale odgrzewany po raz setny, ten sam kotlet z tymi samymi przyprawami po prostu nie ma prawa dobrze smakować.

Coby jednak nie mówić i nie pisać, trzeba przyznać, że oprócz typowo ulicznych numerów („Wielokrotnie karany”, „Łatwo, dużo, szybko”, „Połączenie do ulicy” i kilka innych) na „Wielokrotnie karanym” znajdzie się również parę jointów mniej lub bardziej wymykających się tej konwencji. Wśród nich wyróżnia się singlowa „Cisza”, która pokazuje drugie, rzadziej pokazywane oblicze TPSa – rapera wrażliwego na to, co dzieje się wokół niego, który czasem musi dać ujście skrywanym gdzieś emocjom i uczuciom. „Chemia” to z kolei nietypowy, bo rapowany z trzech różnych punktów widzenia, lovesong. Pierwsza zwrotka, to wersy gościa siedzącego za kratami skierowane do swojej kobiety, druga należy do owej kobiety (w której rolę wciela się Zazia), a trzecia należy do kumpla koleżki z pierwszej szesnastki, który ma nadzieję pozostać na wolności z rodziną. Zdecydowanie warty uwagi, dający do myślenia pomysł. Duży props.

Muzycznie też bez większych zaskoczeń. Tytuz (odpowiedzialny za 12 bitów) na swoim poziomie, do którego przyzwyczaił i poniżej którego nie schodzi; Wola pokazał (zarówno podkładami, jak i gościnką w „To co ja gram”), że jest chyba lepszym bitmejkerem niż raperem, a jego podkłady do „Cierni” czy „Krainy cienia bloków” należą do lepszych z płyty. Obracamy się cały czas w typowo ulicznym sosie, od którego po pewnym czasie trzeba po prostu odpocząć, zwłaszcza, że "Wielokrotnie karany" to 17, trwających ponad 3 minuty, numerów. Dla oddanych fanów pewnie wciąż będzie to za mało, będąc jednak obiektywnym, można było odrzucić dwa-trzy najsłabsze zdaniem autora numery. Ogólna ocena płyty na pewno poszłaby delikatnie w górę.

„Wielokrotnie karany” ukazuje niejako dwa oblicza autora. Z jednej strony mamy bezwzględnego TPSa, który cały czas idzie ścieżką, która wiodła go już za kratki i jakby nie ucząc się na błędach, nie zamierza z niej zboczyć krocząc ku samodestrukcji. Patrząc jednak szerzej, dostajemy też obraz człowieka wrażliwego, może trochę zmęczonego przypiętą mu etykietką flagowej postaci ulicznego rapu w Polsce. Człowieka tragicznego, który zmierza na spotkanie, nieznanego mu jeszcze, przeznaczenia.

4/6

Brak komentarzy: