wtorek, 27 września 2011

PTK "Sounds of Silence" - przedpremierowa recenzja!

W ostatnim czasie, około 2 tygodnie, słuchałem sporo muzyki instrumentalnej. Zaczynając od megaklasycznego albumu Noona "Bleak output", przez albumy wydających w Japonii Polaków: Kondora i Blazo, aż po moje zeszłoroczne odkrycie, SoundCuta ze Świecia. Tyle jeśli chodzi o Polskę. Spoza naszego kraju słuchałem w tym czasie EPki niemieckiego producenta, Gramatika, kilku Japończyków (Kenichiro Nishihara czy Nomak) czy pochodzącego z Nowej Zelandii SoulChefa. Powrót do tych wszystkich produkcji cieszy mnie tym bardziej, że kilka dni temu odebrałem od PTK paczkę do recenzji. A paczka zatytułowana była "Sounds of Silence". Co mogę o niej powiedzieć po kilku dniach słuchania, praktycznie w dniu jej premiery? Czy "SoS" przeskakuje poprzeczkę, którą trochę nieświadomie zawiesiłem wysoko, słuchając niedawno wcześniej wymienionych płyt?

Do tej pory PTK stronił od bitów, których nie można określić mianem "klasycznych". Elektronika, syntetyki i inne nowinki, tak modne w ostatnich latach – on wciąż stoi od tego daleko. Starannie dobrane i pocięte sample, to jest jego piaskownica. A ulepione w niej do tej pory bity pozwoliły mu stać się jednym z niewielu radomskich producentów, których pojawienie się w creditsach płyty oznacza pewien poziom. Poziom, który doceniony został przez Sebę, jednego z weteranów sceny 26-600, z którym Piotrek pracuje nad albumem 300 Mil Projekt.
"Sounds of Silence" zbudowane jest właśnie z takich bitów. Wystarczy posłuchać otwierającego album "Feelin' the truth", aby wiedzieć jak brzmi ta płyta. I nie chodzi mi o to, że każdy kolejny numer jest identyczny z poprzednim. O nie! Tu każdy kolejny bit różni się od poprzedniego, zdarza się nawet, że kolejny jest tak odmienny od wcześniejszego jak dzień od nocy! Chodzi mi o klimat, jaki PTK buduje dobierając sample i obudowując je perkusją czy innymi dźwiękami (ach ten saksofon we wspomnianym już utworze!!!). Ten klimat sprawia, że tego materiału najlepiej słucha się po ciemku, albo z zamkniętymi oczami. I nie na głośnikach z laptopa, które zabijają jakość dźwięku.

Najważniejszym elementem na "Sounds of Silence" są sample. To one grają główne role w każdym z 9 numerów. To sample sprawiają, że ani przez chwilę nie myślimy sobie "cholera! Szkoda, że nie ma tu żadnego rapera...", a to dlatego, że Piotrek pociął je tak sprawnie, że bardzo często to one opowiadają historie. I tu dochodzimy do kolejnej bardzo dobrej strony produkcji, tu każdy kawałek jest "o czymś"! Pomimo tego, że to album instrumentalny, bardzo łatwo jest wyczuć jakie uczucia czy treści PTK chciał przekazać poszczególnymi utworami. Raz jest to pewnego rodzaju melancholia (piękne "Feelin' the truth") innym razem trochę smutku (zamykające album "Aegian sea"), samotność (świetnie użyty tytułowy sampel w "Sounds of silence") a jeszcze innym nadzieja (genialne "Daybreak"). Brawo!

Ten ostatni kawałek jest zresztą moim ulubionym, i przede wszystkim najlepszym, na całym materiale. Pierwsza minuta i 45 sekund każe słuchaczowi myśleć, że to będzie stonowany dość smutny bit, nic nie zapowiada tego, co dzieje się później. We wspomnianym momencie (1:45) przychodzi nagłe pierdolnięcie, jest ono tak zaskakujące, że aż sprawdziłem czy to nadal ten sam utwór! Nagle ten kawałek bardzo wiele zyskuje, stając się najbardziej energetycznym na płycie! Jeśli miałbym powiedzieć, w którym momencie "Sounds of Silence" wskakuje na najwyższy poziom, to byłby to właśnie numer pod tytułem "Daybreak".

Żeby nie było za słodko, teraz kilka słów negatywnych. Gdyby nie wspomniany przed chwilą genialny "Daybreak", płyta byłaby dobra i kropka. Jednak ten kawałek sprawia, że możemy mieć małe pretensje do PTK, dlaczego tylko tym jednym numerem wchodzi na muzyczny Mount Everest?! Po wysłuchaniu tego numeru, następujący po nim "Give me your soul", choć brzmi fajnie, wypada najgorzej na płycie! Po prostu nudzi swoją jednostajnością i monotonnością.
Kolejnym minusem może być to, że aranżacje nie należą do bardzo bogatych. Wiadomo, że nie jest to "My beautiful dark twisted fantasy" Kanye Westa, ale mimo wszystko "Sounds of Silence" mogłoby być trochę bardziej urozmaicone.

Wszystko to, co napisałem powyżej sprawia, że albumu PTK "Sounds of silence" spokojnie można słuchać zaraz po albumie Noona lub przed płytami Kondora czy Blazo (bądź na odwrót), na których dominują tzw. mellow (ang. Spokojne, łagodne) beats. Jest nawet na "SoS" moment, który przewyższa moim zdaniem wspomniane przed chwilą i na wstępie produkcje. Album przygotowany przez reprezentanta Studio Meksyk oraz labelu ComeOut to instrumentalny album z wysokiej półki. Jeszcze nie z najwyższej, ale na pewno pokazujący na co stać tego młodego producenta. I dodatkowo zaostrzający apetyt na wspólny materiał z Sebą.

Mega mocne 4++/6

1 komentarz:

Żona pisze...

4++ wygląda genialnie :) poprzeczka musiała być naprawdę wysoko zawieszona :) surowy z Ciebie słuchacz :* ale za to sprawiedliwy :) recenzja bardzo mi się podoba :) przystępnie napisana, przyjemnie się czyta :) podziwiam bo w końcu to płyta instrumentalna :) mój Zdolniacha :*