Rok
2015 to, kolejny po 2014, historyczny czas dla radomskiego rapu.
Pojawiły się pierwsze legalne albumy
wydane przez lokalną wytwórnię. Milionbeats wydał producencką
płytę we współpracy z francuskimi raperami, co jest pierwszą w
historii zakrojoną na tak szeroką skalę rapową współpracą
pomiędzy Polską a Francją. DJ Vazee reprezentował Polskę podczas
mistrzostw świata Red Bull w Japonii, a także został, drugi raz z rzędu,
mistrzem świata IDA w kategorii Show (tym razem z ekipą Scratch
Warriors).
Nie
było jednak bardzo różowo jeśli chodzi o poziom albumów, które
ukazały się w ciągu minionych 12 miesięcy. Wiadomo, klasą dla
siebie pozostaje KęKę, którego nie dotknął problem drugiej
płyty, ale kto poza nim? Bardzo liczyłem na materiał mojego zioma
Amosa, ale jednak jest on zbyt nierówny i obawiam się, że szansa
na zyskanie większej liczby słuchaczy minęła dla niego
bezpowrotnie. Szkoda, bo wiem, że potrafi lepiej. Również inne
wydawnictwa sygnowane logo „MC Records” mnie zawiodły. Mowa
zarówno o projektach Norm/Elem, TPS czy najlepszym z nich wszystkich
BoKoTy. Co do tego ostatniego, miałem naprawdę duże oczekiwania –
wystarczy spojrzeć na ksywki Boro, Kotzi i Tytuz, a poprzeczka sama
idzie w górę. Nie zostały one jednak do końca spełnione,
choć nazwać ten album słabym byłoby dużym nieporozumieniem.
Pozostałe
płyty również nie zachwycały, obojętnie czy mowa o pionkowskim
Impakcie, czy radomskim Tr3s Lobos. Bardzo podoba mi się, od strony
produkcyjnej, album „Linie lotnicze” duetu Duchu/PTK, ale
całościowo to też nie jest powalający poziom.
W
ostatniej chwili, 28. grudnia, wjechała do mnie płyta
„Przebudzenie” od ILLFunk, którą momentalnie wrzuciłem do
odtwarzacza, aby później nie zarzucać sobie, że nie sprawdziłem
wszystkiego. Ten album ma w sobie to, za czym tęsknią wielbiciele
starej szkoły w klimacie Wu-Tang Clanu czy, przechodząc na polskie
podwórko, Molesty. Nie podejdzie on jednakże wyznawcom newschoolu.
Choć ja i tak jestem zdania, że na rap powinno się patrzeć
całościowo, bez podziałów. Albo coś jest dobre, albo nie.
Tymczasem
jednak zapraszam do zapoznania się z moim
TOP 5 radomskiego rapu 2015. Tak, jak pisałem wcześniej na
facebooku, jest to lista mocno subiektywna i jestem przekonany, że
wielu z Was będzie miało listę całkowicie inną. Zachęcam do
dzielenia się Waszymi listami TOP 5 za minione dwanaście miesięcy!
- KęKę „Nowe rzeczy”
Drugą płytą KęKę
udowadnia, że sukces debiutanckich „Takich rzeczy” nie był
przypadkiem. Charakterystyczny, zachrypnięty głos i naturalna
charyzma, która bije z głośników przez bite 48 minut i 54 sekundy
to rzeczy, których radomskiemu MC zazdrościć może 90% polskiej
rap sceny. Weźmy na przykład singlowe „Wyjebane (tak mocno)”,
które nawinięte jest tak laid backowo, że momentalnie i słuchacz
zaczyna mieć na wszystko wywalone jaja. Takiej nawijki nie można
wymusić, to musi być naturalne, wrodzone. I u Kędziora takie
właśnie jest.
Z
drugiej strony KęKę potrafi też, a może przede wszystkim, rapować
na poważne tematy tak, że słuchacz naprawdę się nad nimi
pochyli, zastanowi. Przykład? Proszę bardzo, „Młody Polak”, "Świadomość" (jeden z ważniejszych numerów w polskim rapie AD 2015) czy
„W dół kieliszki (WuDeKa)” poruszające tematy patriotyzmu (czy
też jego braku) u młodych rodaków i alkoholizmu, z którym Piotrek
się zmagał i któremu wciąż musi stawiać czoła chociażby na
koncertach. Problem drugiej płyty? Nie u KęKę.
Moje 3 ulubione numery z
płyty to: „Zmysły”, „Wyjebane (tak mocno)”, ”Było
blisko”
Najsłabszy element płyty: "joł, joł, joł, joł, joł..."
- Milionbeats „Le RapFrancais en vu de la Pologne"
Ponad 10 lat temu, w
czasach liceum dobry kumpel pokazał mi kilka francuskich numerów
czym spowodował, że sam zacząłem na youtube sprawdzać kolejne.
Wiadomo, że nic nie kumałem z nawijki, ale podobało mi się
brzmienie rapu z kraju Erica Cantony. Przez brak zrozumienia tekstów
dość szybko jednak odstawiłem francuskie kawałki i następne
dobrych kilka lat nie sprawdzałem nowości.
Zmieniła to producencka
płyta Kaczmara, znanego teraz jako Milionbeats. Wróciło to, co
czułem i myślałem ponad dekadę wcześniej – brzmienie jest
zajebiste, ten język w rapie brzmi kozacko, ale ni w ząb nie
rozumiem treści. Mimo więc, że jest to nowa płyta, to obudziła
we mnie dawno zakopany sentyment.
Dobrze, ze są numery z
polskimi raperami, bo dzięki temu mogę cokolwiek wynieść z
tekstów. Szkoda, że tak mało „wykorzystany” został Chris
Malinski na instrumentach, bo w kawałkach, w których się pojawia
robi kawał dobrej roboty! Cieszy to, że ten historyczny projekt
(pierwsza polsko-francuska kooperacja rapowa na taką skalę i na
takim poziomie) jest dzieckiem radomskiego producenta.
Najsłabszy element płyty:
za mało Chrisa Malinskiego
- BoKoTy „Nie trzeba mnie namawiać”
Debiutancki legalny album
Bora, Kotziego i Tytuza na pewno nie spełnił w pełni nadziei,
które w nim pokładałem, ale wciąż jest to na tyle dobry album
aby znaleźć się w ścisłej czołówce mojego radomskiego TOP
minionych 12 miesięcy. Wystarczy przesłuchać single aby skumać,
że mimo swojej hitowości, nie jest to płyta stricte bangerowa i
znajdują się na niej również bardziej wymagające numery („Co
możesz poświęcić” z genialnym refrenem Mioda to przesztos
liryczno-muzyczny. Te instrumenty! Ten aranż!). Zdarzają się
zwrotki-perełki, jak chociażby gościnka KęKę z tak mocarnym
wejściem: „Jeżeli moje porażki sprawiły, że dziś tu jestem /
z chęcią cofnę się w czasie żeby spierdolić coś jeszcze”.
Owszem, można by usunąć z tracklisty kilka słabszych kawałków
jak np. „Nierozpoznany układ”, ale cóż jest tak, jak jest i
należy to docenić i przy następnym albumie wymagać więcej. No i
jak to bangla w samochodzie!
Moje 3 ulubione numery z
płyty to: „Chłód”, „Co możesz poświęcić”, „Telefon”
Najsłabszy element płyty:
autotune
- ILLFunk „Przebudzenie”
„Przebudzenie”
pierwszy raz wjechało na odsłuch 28. Grudnia, w momencie gdy miałem
już napisane 90% tego podsumowania. Tajemniczy ILLFunk spowodował
swoim materiałem chaos i przetasowania w moim TOP 5 tym samym
udowadniając, że nie warto robić tego typu zestawień dopóki nie
pojawią się wszystkie albumy w danym roku. „Przebudzenie” ze
swoim klimatem rodem z albumów Wu-Tang Clanu (za co należy
podziękować, w równej mierze co ILLfunkowi, autorom podkładów, którymi są 7th Swordsman i LucriCausa) wjechało tu z buta.
„Oficjalny chuligan
Chrystusa” – jak siebie określa ILLFunk – serwuje słuchaczowi
swoiste catharsis, ale tylko pod warunkiem, że ten uczciwie poświęci
swój czas jego płycie. Myli się jednak ten, kto po przeczytaniu
poprzedniego zdania pomyśli „kolejny bezjajeczny chrześcijański
raper”. Co to to nie! Surowe, brudne brzmienie, w połączeniu z
charakterystycznym zachrypniętym głosem ILLFunka jest miksem,
którego ze świecą szukać nie tylko w rapie z Radomia i okolic,
ale też w całej Polsce. Okazuje się bowiem, że można nagrać
charakterną płytę, mówić o sprawach ważnych (walka ze ZŁYM,
którym w domyśle jest Szatan czy chociażby o przesadzie w
korzystaniu z mediów społecznościowych) w trafiający w punkt
sposób. Niejednokrotnie nie przebierając w słowach, jeśli tego
wymaga opisywana sytuacja bądź kontekst. Mówiąc w skrócie,
ludzkość obrała zły azymut i tonie w grzechu, z którego
wyciągnąć nas może tylko tytułowe „Przebudzenie”.
Może też, jak się
okazuje, w XXI wieku zależeć twórcy na promocji swojego dzieła, a
nie siebie. ILLFunk bowiem nie chce ujawniać do wiadomości
słuchaczy swojej tożsamości ani na okładce, ani w wywiadach, ani
na swoim fanpage’u. Przekaz jest jasny – nie ja się liczę, a
moja muzyka. To postawa, którą trzeba docenić, tym bardziej że
zgadza się tu również treść.
Moje 3 ulubione numery z
płyty to: „Obłęd”, „Czas nieubłagany”, „Odwierty”
Najsłabszy element płyty: refreny
- Duchu / PTK „Linie lotnicze”
Ten album znalazł się
tutaj za klimat, który lubię w hip-hopowych produkcjach.
Trueschoolowo, klasycznie, ciepło, z samplami. W obecnych, tak
wypchanych newschoolem, czasach albumy takie jak „Linie lotnicze”
są trochę, paradoksalnie, jak powiew świeżego powietrza. Co
prawda Duchu nie jest mistrzem na majku, ale to, co ma do
zaproponowania tekstowo idealnie zgrywa się z produkcjami Piotrka.
Swoją drogą pamiętam
jak dobrych kilka lat temu PTK podesłał mi pierwszy wspólny numer
z Duchem („Bomby”). Pisał mi wtedy, że ten koleś niedługo
będzie kozakiem. Od tamtego czasu minęło ok 5 lat i „Linie
lotnicze” są pierwszym dużym krokiem na drodze do tego. Jego
ksywa jest już nieźle kojarzona w podziemiu i pozostaje czekać jak
będzie się on dalej rozwijał.
Dla Piotrka był to z
kolei pierwszy od 300 Mil Projekt duży projekt, na który bity
pochodzą w 100% spod jego ręki. Bardzo szkoda, że nie może on
poświęcać na produkcję tyle czasu ile by chciał, bo „Linie
lotnicze” są dowodem na to, że może on stać się bardzo dobrym
producentem o ile będzie mógł się temu poświęcić w większym
stopniu.
Moje 3 ulubione numery z
płyty to: „Linie lotnicze”, „Zdejmuj to”, „Petardy”
Najsłabszy element płyty:
flow jak u Diseta
1 komentarz:
Prześlij komentarz