Rok
2012 nie był dla mnie tak intensywny pod względem słuchania
muzyki, jak lata poprzednie.
Zwyczajnie miałem mało czasu na muzykę.
Dlatego też, sprawdziłem niewiele nieznanych mi wcześniej
wykonawców. Pierwszy raz od dawna, większość z nich,
to artyści podesłani mi przez znajomych, albo
podpatrzeni na
facebookowych wallach u innych. Sam odkryłem ledwie 3-4
nazwiska z
tej
listy. No, ale przecież należy uczyć się od innych, tak więc
dziękuję wszystkim, którzy podesłali mi artystów, na których
nowe utwory teraz czekam! Ale nie przedłużam już tego wstępu,
poniżej lista 10 moich największych muzycznych odkryć minionego
roku!
10. Dot
Rotten
Nigdy
nie znałem za bardzo rapu z UK. Owszem, kojarzyłem Dizzee Rascala,
Swaya, Foreign Beggars,
czy
Tinie Tempaha, ale na kojarzeniu się kończyło. Wyjątkiem jest The
Streets. Jest więc dla mnie dość zaskakujące, że dość mocno
zajarałem się tym, co robi urodzony w Londynie Dot Rotten. Co
prawda nie sprawiło to (jeszcze), że zagłębiłem się w grime,
ale jestem tego coraz bliższy. Szybka nawijka Josepha Ellisa na, w
większości, mocno energetycznych bitach + londyński akcent + mądre
użycie autotune'a (którego jestem przeciwnikiem) daje naprawdę
dobre efekty. Numer,
od którego zaczęła się moja przygoda z muzyką Rottena, to
"Sugar
and Coke",
pochodzący z mixtape'u "Extra attention". Mixtape'y to,
jak
na razie,
jego jedyne wydawnictwa
(część
jako Dot Rotten, a część jako Young Dot), ale na ten rok
zapowiadany jest legalny album "Voices in my head", który
promują dwa single. Ja przesłucham
na pewno z wielką ciekawością. I zachęcam do tego również tych,
którzy z rapem z UK nie mieli jeszcze przyjemności się zapoznać.
9. The
Electric + etRecs
Pojawienie
się tego materiału odnotowałem dzięki facebookowemu profilowi
Złotych Twarzy, którzy wchodzą w skład etRecs. Cóż, pobierając
ten darmowy album nie oczekiwałem nic wielkiego. Miałem akurat
troszkę czasu, który mogłem poświęcić na posłuchanie muzyki i
postanowiłem poświęcić go na coś nowego. Płyta leciała, a ja w
tym samym czasie robiłem coś innego. Moją uwagę przykuł track z
numerem 4, "Beautiful" z Yarah Bravo(!) i od tego właśnie
numeru słuchałem uważniej.
Materiał, który powstał dzięki internetowej współpracy The
Electric (DJ Vadima, Pugs Atomz, Sabir
Jade), etRecs (Złote Twarze, Brus, Soulpete) i gości (Art Of
Beatbox, Rashid Hadee, Wordsworth i Yarah Bravo), brzmi świetnie.
Zarówno od strony muzycznej, za którą odpowiadają Polacy, jak
tekstowej (The Electric, Yarah Bravo, Rashid Hadee, Wordsworth) i
wokalnej. Piękna całość!
8. Joe
Cool
Nie
pamiętam już w jaki sposób trafiłem na muzykę tego typa,
pewnie gdzieś podpatrzyłem u kogoś na fb. Wiem tylko, że
pierwszym numerem, który usłyszałem,
było przejmujące "I wanna sell drugs", w którym Joe
opowiada o braku hajsu i o tym, że aby nie musieć się martwić
jego brakiem, czasem pojawiają się myśli o handlu narkotykami.
Sprawdziłem cały album "Cooley Hi" i się zajarałem.
Jeśli oczekujesz technicznych fajerwerków, niewiadomo jakiej zabawy
flow,
czy energicznego wypluwania rymów – ten album NIE jest dla ciebie.
Ale jeśli lubisz laidbackowe flow i przemyślane teksty,
zdecydowanie powinieneś wrzucić na swoją playlistę materiał
pochodzącego z Chicago Joe Coola. To godzina naprawdę dobrego rapu.
A w ostatnim tygodniu grudnia Joe puścił mixtape "Driver's
Ed", który właśnie leci na mój dysk!
7. Jessie
Ware
Pierwsza,
ale nie ostatnia, kobieta na liście. Soulbowl.pl, to dzięki tej
stronie poznałem panią Ware w okolicach sierpnia. Wtedy sprawdziłem
jej jeden utwór, który owszem spodobał mi się, jednak nie porwał
jakoś wybitnie. Kilka dni później soulbowl dało link do streamu z
występu Jesse na żywo w Red Bull Studio's London. Artystka
zaśpiewała wtedy chyba wszystkie utwory z debiutanckiej płyty
"Devotion" (pamiętam, że wrzuciłem wtedy link do tego
streama na fb profil bloga). Słuchanie tych piosenek na żywo
sprawiło, że nie mogłem wyjść z podziwu dla tej świeżej i
delikatnej artystki. Z niecierpliwością czekam na kolejne rzeczy od
niej! I zazdroszę LuckyLoopowi, że wybiera się na jej koncert do
Warszawy.
6. Frank
Ocean
Pierwszy
numer Franka usłyszałem pod koniec 2011 roku, jednak to w 2012
sprawdziłem jego album "nostalgia.ULTRA", który totalnie
mnie rozłożył. Zanim jednak zadebiutował tym albumem, był
ghostwriterem m.in. dla: Brady, Justina Biebera, czy Johna Legenda.
"nostalgia.ULTRA" została świetnie przyjęta zarówno
przez krytykę, jak i słuchaczy, a numery takie, jak "Novocane",
"Swim good", czy "There will be tears", dają
idealny pogląd na to, jaką muzykę robi Frank. Nowoczesne R&B,
z domieszką hip-hopu, elektroniki i soulu. Zdecydowanie lubię taką
muzykę. Nic dziwnego, że wszyscy oczekiwali kolejnego materiału od
Franka, którym zostało "Channel Orange" wydane przez,
mające świetne wyczucie, Def Jam Recordings. Przy moich mocno już
wygórowanych oczekiwaniach, album ten lekko zawiódł. Nie zrozumcie
mnie źle, to wciąż jest potężna porcja bardzo dobrej muzyki
(słyszeliście singlowe "Pyramids"?!), jednak wiedziałem
już na co stać Oceana i dlatego spodziewałem się jeszcze więcej.
Tak czy inaczej, ten album na pewno znajdzie swoje miejsce w mojej
kolekcji.
5. Bliss
n Eso
W
pierwszej połowie 2012 zapowiedź ich DVD wrzucił na swojego fb
Shot. Sprawdziłem tę krótką zajawkę i...chwilę później
przeszukiwałem całe youtube, aby posłuchać ich numerów.
Słuchałem, słuchałem i słuchałem. Momentalnie wylądowali na
liście, z której pod koniec roku wybieram 10 swoich największych
odkryć. Ostatecznie lądują na miejscu 5., wyżej m.in. od
świetnego Franka Oceana. Dlaczego? Powiedziałbym, że dzięki
energii, którą słychać w ich numerach i widać w występach na
żywo, których trochę jest na youtube. Naprawdę kozacki duet.
Bardzo mi leżą ich głosy i flow. Cały czas myślałem (przez
ksywki chyba), że mają oni coś wspólnego z Niemcami. Dopiero
niedawno ogarnąłem, że to Australijczycy!
4. Kris
Mars
Ten
koleś, to moje własne odkrycie. Czasami, jak mam troszkę wolnego
czasu na słuchanie muzyki, skaczę sobie po youtube z piosenki do
piosenki i liczę, że uda mi się znaleźć coś nowego i
zajebistego. W ten sposób trafiłem na kawałek "Meant to be",
a że jakoś mam słabość do rapowych numerów o miłości, to
wpadł mi on nieźle w ucho, a przez bit wrył się w głowę
potężnie. Poszperałem i znalazłem link do epki "The
traveler", na którą składa się 5 kawałków, w których
hip-hop miesza się z nowoczesnym popem. Słowem, bardzo hitowy i
radio friendly materiał. Jest też jeszcze mixtape "Cure
Orbit", którego jednak, z notorycznego braku czasu, jeszcze nie
sprawdziłem. Mimo to, spodziewam się dobrego materiału, który
mnie nie zawiedzie. Kawałki Krisa momentami przypominają mi numery
Yonasa, może to też jest jeden z powodów, dla których zajął on
ostatecznie 4. miejsce w tym zestawieniu.
3. Wynter
Gordon
Ta
artystka, to kolejny świetny dowód na to, jak jeden utwór potrafi
sprawić, że natychmiast szukamy jak najwięcej muzyki tworzonej
przez daną osobę. I kolejny na to, że moja kuzynka Agata świetnie
zna mój muzyczny gust. To właśnie ona któregoś dnia podesłała
mi kawałek "Stimela", mówiąc, że mi się spodoba.
Włączyłem i...przez następne 40 minut słuchałem go w kółko!
Dopiero po tym czasie wyszedłem z pozytywnego szoku i poszukałem
więcej muzyki tej pani. Okazało się, że "Stimela"
pochodzi z darmowego (!) "Human Condition vol.1: Doleo".
Włączyłem ten matriał i po prostu odpłynąłem. Każdy kolejny
numer, od "Bad thing" zaczynając, a na "Waiting"
kończąc, jest lepszy od poprzedniego. A muzyka i wokal Wynter
Gordon sprawiają, że cały materiał mocno wbija się w głowę i
nie chce z niej wyjść jeszcze długo po wyłączeniu. A wyłączyć
"Human Condition vol.1" jest naprawdę ciężko!
2. Emeli
Sande
W
pierwszym tygodniu 2012 roku trafiłem na onecie na artykuł o
artystce z Wysp Brytyjskich, której wróżono, że zawojuje ten rok.
Zaciekawiony lekturą, sprawdziłem dostępne na youtube jej utwory
i...wiedziałem, że będzie bardzo ciężko przebić ją komuś w
"10 odkryć 2012 roku". Dopiero po chwili ocknąłem się,
że to ona świetnie wsparła Professora Greena w hitowym "Read
all about it". Jej głos jest mocny, czarny i, gdy trzeba, pełen
emocji. Na początku roku wrzuciłem na fb jej numer "Next to
me" i napisałem żeby, gdy już będzie o niej głośno,
znajomi pamiętali kto pierwszy wrzucił jej kawałek na youtube. A
co! Później wyszła płyta "Our vision of events" wprost
przepełniona hitami i potencjalnymi singlami! Obojętnie, czy Emeli
śpiewa energetyczne "Heaven", czy "Breaking the law"
gdzie podkład muzyczny tworzy jedynie giatara, brzmi niesamowicie. Z
jednej strony każdy kawałek z płyty chce się zapętlać, a z
drugiej szkoda to robić, aby nie tracić przyjemności ze słuchania
pozostałych. Jej występy na otwarcie i zakończenie Igrzysk
Olimpijskich w Londynie, jedynie podkreśliły jej klasę i umocniły
jej pozycję jako jednej z największych gwiazd muzyki minionego
roku. A ja pierwszy wrzuciłem jej numer na facebooka ;)
1.
Machine Gun Kelly
Naprawdę
nie myślałem, że ktokolwiek będzie w stanie zepchnąć Emeli z
pierwszego miejsca listy moich odkryć roku 2012. A jednak znalazł
się ktoś taki. Machine Gun Kelly – wytatuowany białas, chudy jak
tyczka, ubierający i zachowujący się jak gwiazda rocka. Z tego co
zdążyłem zauważyć wśród polskich słuchaczy, albo się go
nienawidzi albo się nim jara. Raczej nie spotkałem się z
obojętnością względem tego kota. Ksywka nie wzięła się z
nikąd. Wystarczy włączyć numer "Chip off the block",
aby przekonać się, że naprawdę potrafi on napierdalać rymy z
szybkością karabinu maszynowego i nie sprawia mu to najmniejszej
trudności. Ot naturalny talent.
Cieszę
się, że osobę, która przebiła Emeli Sande znalazłem sam.
Trafiłem na youtube na numer "Half naked and almost famous",
który prawie wyłączyłem nim skończył się przydługi wstęp. Na
szczęście tego nie zrobiłem, a to co usłyszałem totalnie mnie
zamiotło. Taki sztos, że szczękę z podłogi zebrałem dopiero po
którymś z rzędu odsłuchu. Totalna masakra! I tak samo jest ze
wszystkimi jego materiałami, które sprawdziłem. Numery takie, jak:
"Chasing pavements" (tak, z użyciem refrenu Adele), "On
fire (Drug dealer girl part II)", "Alice in wonderland",
"Can't stop me", czy "Get laced" potwierdzają
jego klasę. No i trzeba przyznać, że MGK potrafi nagrać nie tylko
pełne wkurwienia numery, ale też takie, jak świetne "The
return", którym porusza opowieścią o swoim dzieciństwie i
problemach rodzinnych. Czy jest lepszy niż mój ubiegłoroczny nr 1
Yonas? Nie wiem, to dwa różne podejścia do rapu. Dwa różne
style, których porównania się nie podejmę. Wiem, że jaram się
przeokrutnie i cieszę się, że wtedy nie wyłaczyłem "Half
naked and almost famous" nim zaczął się właściwy numer!
Między innymi właśnie dlatego teraz mogę słuchać jego
debiutancki album "Lace up".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz