niedziela, 6 stycznia 2013

Moje odkrycia roku 2012

Rok 2012 nie był dla mnie tak intensywny pod względem słuchania muzyki, jak lata poprzednie. Zwyczajnie miałem mało czasu na muzykę. Dlatego też, sprawdziłem niewiele nieznanych mi wcześniej wykonawców. Pierwszy raz od dawna, większość z nich, to artyści podesłani mi przez znajomych, albo podpatrzeni na facebookowych wallach u innych. Sam odkryłem ledwie 3-4 nazwiska z tej listy. No, ale przecież należy uczyć się od innych, tak więc dziękuję wszystkim, którzy podesłali mi artystów, na których nowe utwory teraz czekam! Ale nie przedłużam już tego wstępu, poniżej lista 10 moich największych muzycznych odkryć minionego roku!






10. Dot Rotten
Nigdy nie znałem za bardzo rapu z UK. Owszem, kojarzyłem Dizzee Rascala, Swaya, Foreign Beggars, czy Tinie Tempaha, ale na kojarzeniu się kończyło. Wyjątkiem jest The Streets. Jest więc dla mnie dość zaskakujące, że dość mocno zajarałem się tym, co robi urodzony w Londynie Dot Rotten. Co prawda nie sprawiło to (jeszcze), że zagłębiłem się w grime, ale jestem tego coraz bliższy. Szybka nawijka Josepha Ellisa na, w większości, mocno energetycznych bitach + londyński akcent + mądre użycie autotune'a (którego jestem przeciwnikiem) daje naprawdę dobre efekty. Numer, od którego zaczęła się moja przygoda z muzyką Rottena, to "Sugar and Coke", pochodzący z mixtape'u "Extra attention". Mixtape'y to, jak na razie, jego jedyne wydawnictwa (część jako Dot Rotten, a część jako Young Dot), ale na ten rok zapowiadany jest legalny album "Voices in my head", który promują dwa single. Ja przesłucham na pewno z wielką ciekawością. I zachęcam do tego również tych, którzy z rapem z UK nie mieli jeszcze przyjemności się zapoznać.

9. The Electric + etRecs
Pojawienie się tego materiału odnotowałem dzięki facebookowemu profilowi Złotych Twarzy, którzy wchodzą w skład etRecs. Cóż, pobierając ten darmowy album nie oczekiwałem nic wielkiego. Miałem akurat troszkę czasu, który mogłem poświęcić na posłuchanie muzyki i postanowiłem poświęcić go na coś nowego. Płyta leciała, a ja w tym samym czasie robiłem coś innego. Moją uwagę przykuł track z numerem 4, "Beautiful" z Yarah Bravo(!) i od tego właśnie numeru słuchałem uważniej. Materiał, który powstał dzięki internetowej współpracy The Electric (DJ Vadima, Pugs Atomz, Sabir Jade), etRecs (Złote Twarze, Brus, Soulpete) i gości (Art Of Beatbox, Rashid Hadee, Wordsworth i Yarah Bravo), brzmi świetnie. Zarówno od strony muzycznej, za którą odpowiadają Polacy, jak tekstowej (The Electric, Yarah Bravo, Rashid Hadee, Wordsworth) i wokalnej. Piękna całość!


8. Joe Cool
Nie pamiętam już w jaki sposób trafiłem na muzykę tego typa, pewnie gdzieś podpatrzyłem u kogoś na fb. Wiem tylko, że pierwszym numerem, który usłyszałem, było przejmujące "I wanna sell drugs", w którym Joe opowiada o braku hajsu i o tym, że aby nie musieć się martwić jego brakiem, czasem pojawiają się myśli o handlu narkotykami. Sprawdziłem cały album "Cooley Hi" i się zajarałem. Jeśli oczekujesz technicznych fajerwerków, niewiadomo jakiej zabawy flow, czy energicznego wypluwania rymów – ten album NIE jest dla ciebie. Ale jeśli lubisz laidbackowe flow i przemyślane teksty, zdecydowanie powinieneś wrzucić na swoją playlistę materiał pochodzącego z Chicago Joe Coola. To godzina naprawdę dobrego rapu. A w ostatnim tygodniu grudnia Joe puścił mixtape "Driver's Ed", który właśnie leci na mój dysk!


7. Jessie Ware
Pierwsza, ale nie ostatnia, kobieta na liście. Soulbowl.pl, to dzięki tej stronie poznałem panią Ware w okolicach sierpnia. Wtedy sprawdziłem jej jeden utwór, który owszem spodobał mi się, jednak nie porwał jakoś wybitnie. Kilka dni później soulbowl dało link do streamu z występu Jesse na żywo w Red Bull Studio's London. Artystka zaśpiewała wtedy chyba wszystkie utwory z debiutanckiej płyty "Devotion" (pamiętam, że wrzuciłem wtedy link do tego streama na fb profil bloga). Słuchanie tych piosenek na żywo sprawiło, że nie mogłem wyjść z podziwu dla tej świeżej i delikatnej artystki. Z niecierpliwością czekam na kolejne rzeczy od niej! I zazdroszę LuckyLoopowi, że wybiera się na jej koncert do Warszawy.


6. Frank Ocean
Pierwszy numer Franka usłyszałem pod koniec 2011 roku, jednak to w 2012 sprawdziłem jego album "nostalgia.ULTRA", który totalnie mnie rozłożył. Zanim jednak zadebiutował tym albumem, był ghostwriterem m.in. dla: Brady, Justina Biebera, czy Johna Legenda. "nostalgia.ULTRA" została świetnie przyjęta zarówno przez krytykę, jak i słuchaczy, a numery takie, jak "Novocane", "Swim good", czy "There will be tears", dają idealny pogląd na to, jaką muzykę robi Frank. Nowoczesne R&B, z domieszką hip-hopu, elektroniki i soulu. Zdecydowanie lubię taką muzykę. Nic dziwnego, że wszyscy oczekiwali kolejnego materiału od Franka, którym zostało "Channel Orange" wydane przez, mające świetne wyczucie, Def Jam Recordings. Przy moich mocno już wygórowanych oczekiwaniach, album ten lekko zawiódł. Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż jest potężna porcja bardzo dobrej muzyki (słyszeliście singlowe "Pyramids"?!), jednak wiedziałem już na co stać Oceana i dlatego spodziewałem się jeszcze więcej. Tak czy inaczej, ten album na pewno znajdzie swoje miejsce w mojej kolekcji.


5. Bliss n Eso
W pierwszej połowie 2012 zapowiedź ich DVD wrzucił na swojego fb Shot. Sprawdziłem tę krótką zajawkę i...chwilę później przeszukiwałem całe youtube, aby posłuchać ich numerów. Słuchałem, słuchałem i słuchałem. Momentalnie wylądowali na liście, z której pod koniec roku wybieram 10 swoich największych odkryć. Ostatecznie lądują na miejscu 5., wyżej m.in. od świetnego Franka Oceana. Dlaczego? Powiedziałbym, że dzięki energii, którą słychać w ich numerach i widać w występach na żywo, których trochę jest na youtube. Naprawdę kozacki duet. Bardzo mi leżą ich głosy i flow. Cały czas myślałem (przez ksywki chyba), że mają oni coś wspólnego z Niemcami. Dopiero niedawno ogarnąłem, że to Australijczycy!


4. Kris Mars
Ten koleś, to moje własne odkrycie. Czasami, jak mam troszkę wolnego czasu na słuchanie muzyki, skaczę sobie po youtube z piosenki do piosenki i liczę, że uda mi się znaleźć coś nowego i zajebistego. W ten sposób trafiłem na kawałek "Meant to be", a że jakoś mam słabość do rapowych numerów o miłości, to wpadł mi on nieźle w ucho, a przez bit wrył się w głowę potężnie. Poszperałem i znalazłem link do epki "The traveler", na którą składa się 5 kawałków, w których hip-hop miesza się z nowoczesnym popem. Słowem, bardzo hitowy i radio friendly materiał. Jest też jeszcze mixtape "Cure Orbit", którego jednak, z notorycznego braku czasu, jeszcze nie sprawdziłem. Mimo to, spodziewam się dobrego materiału, który mnie nie zawiedzie. Kawałki Krisa momentami przypominają mi numery Yonasa, może to też jest jeden z powodów, dla których zajął on ostatecznie 4. miejsce w tym zestawieniu.


3. Wynter Gordon
Ta artystka, to kolejny świetny dowód na to, jak jeden utwór potrafi sprawić, że natychmiast szukamy jak najwięcej muzyki tworzonej przez daną osobę. I kolejny na to, że moja kuzynka Agata świetnie zna mój muzyczny gust. To właśnie ona któregoś dnia podesłała mi kawałek "Stimela", mówiąc, że mi się spodoba. Włączyłem i...przez następne 40 minut słuchałem go w kółko! Dopiero po tym czasie wyszedłem z pozytywnego szoku i poszukałem więcej muzyki tej pani. Okazało się, że "Stimela" pochodzi z darmowego (!) "Human Condition vol.1: Doleo". Włączyłem ten matriał i po prostu odpłynąłem. Każdy kolejny numer, od "Bad thing" zaczynając, a na "Waiting" kończąc, jest lepszy od poprzedniego. A muzyka i wokal Wynter Gordon sprawiają, że cały materiał mocno wbija się w głowę i nie chce z niej wyjść jeszcze długo po wyłączeniu. A wyłączyć "Human Condition vol.1" jest naprawdę ciężko!


2. Emeli Sande
W pierwszym tygodniu 2012 roku trafiłem na onecie na artykuł o artystce z Wysp Brytyjskich, której wróżono, że zawojuje ten rok. Zaciekawiony lekturą, sprawdziłem dostępne na youtube jej utwory i...wiedziałem, że będzie bardzo ciężko przebić ją komuś w "10 odkryć 2012 roku". Dopiero po chwili ocknąłem się, że to ona świetnie wsparła Professora Greena w hitowym "Read all about it". Jej głos jest mocny, czarny i, gdy trzeba, pełen emocji. Na początku roku wrzuciłem na fb jej numer "Next to me" i napisałem żeby, gdy już będzie o niej głośno, znajomi pamiętali kto pierwszy wrzucił jej kawałek na youtube. A co! Później wyszła płyta "Our vision of events" wprost przepełniona hitami i potencjalnymi singlami! Obojętnie, czy Emeli śpiewa energetyczne "Heaven", czy "Breaking the law" gdzie podkład muzyczny tworzy jedynie giatara, brzmi niesamowicie. Z jednej strony każdy kawałek z płyty chce się zapętlać, a z drugiej szkoda to robić, aby nie tracić przyjemności ze słuchania pozostałych. Jej występy na otwarcie i zakończenie Igrzysk Olimpijskich w Londynie, jedynie podkreśliły jej klasę i umocniły jej pozycję jako jednej z największych gwiazd muzyki minionego roku. A ja pierwszy wrzuciłem jej numer na facebooka ;)


1. Machine Gun Kelly
Naprawdę nie myślałem, że ktokolwiek będzie w stanie zepchnąć Emeli z pierwszego miejsca listy moich odkryć roku 2012. A jednak znalazł się ktoś taki. Machine Gun Kelly – wytatuowany białas, chudy jak tyczka, ubierający i zachowujący się jak gwiazda rocka. Z tego co zdążyłem zauważyć wśród polskich słuchaczy, albo się go nienawidzi albo się nim jara. Raczej nie spotkałem się z obojętnością względem tego kota. Ksywka nie wzięła się z nikąd. Wystarczy włączyć numer "Chip off the block", aby przekonać się, że naprawdę potrafi on napierdalać rymy z szybkością karabinu maszynowego i nie sprawia mu to najmniejszej trudności. Ot naturalny talent.
Cieszę się, że osobę, która przebiła Emeli Sande znalazłem sam. Trafiłem na youtube na numer "Half naked and almost famous", który prawie wyłączyłem nim skończył się przydługi wstęp. Na szczęście tego nie zrobiłem, a to co usłyszałem totalnie mnie zamiotło. Taki sztos, że szczękę z podłogi zebrałem dopiero po którymś z rzędu odsłuchu. Totalna masakra! I tak samo jest ze wszystkimi jego materiałami, które sprawdziłem. Numery takie, jak: "Chasing pavements" (tak, z użyciem refrenu Adele), "On fire (Drug dealer girl part II)", "Alice in wonderland", "Can't stop me", czy "Get laced" potwierdzają jego klasę. No i trzeba przyznać, że MGK potrafi nagrać nie tylko pełne wkurwienia numery, ale też takie, jak świetne "The return", którym porusza opowieścią o swoim dzieciństwie i problemach rodzinnych. Czy jest lepszy niż mój ubiegłoroczny nr 1 Yonas? Nie wiem, to dwa różne podejścia do rapu. Dwa różne style, których porównania się nie podejmę. Wiem, że jaram się przeokrutnie i cieszę się, że wtedy nie wyłaczyłem "Half naked and almost famous" nim zaczął się właściwy numer! Między innymi właśnie dlatego teraz mogę słuchać jego debiutancki album "Lace up".

Brak komentarzy: