Debiuty w
radomskim rapie stoją ostatnio na niskim
poziomie. Ot nastolatek nagle czuje, że
chce robić rap, pisze kilka tekstów, podpierdala kilka bitów,
nakłada słowa na muzykę i...myśli, że jest Eminemem. Uszy od
tego bolą i trzeba naprawdę dużo samozaparcia,
aby taką "produkcję" przesłuchać od deski do deski.
Oczywiście są wyjątki (Bolek i jego "BOLEKko nigdy nie
było"), ale bardzo rzadkie. Parę tygodni temu dostałem
debiutancki materiał 31 i, mimo dobrego numeru z Roverem, który
ukazał się kilka miesięcy temu, podchodziłem do niego
sceptycznie. Czy słusznie? O tym przekonacie się,
czytając przedpremierową recenzję "Dirty Flower In
The Attic".
Pierwszym,
co rzuciło mi się w uszy po włączeniu tego materiału, to
charakterystyczne trzaski winylowej płyty, co dla mnie jest wielkim
plusem, jako, że jestem fanem samplowanych bitów. A sample z winyli
mają tę przewagę nad samplami z mp3, że dają unikanlny podźwięk.
Owszem, zdarzają się na "DFITA" sample bardzo znane, jak
np. ten w "Milinoi", który użyty był też w "Nie ma
skróconych dróg" Grammatik (pochodzi z utworu "Dining
alone" Carli Bley), ale mimo tego,
nadają one albumowi świetny
klimat. Klimat, który najlepiej
sprawdza się podczas wieczornego spaceru na świeżym powietrzu.
Świetnie sprawdzają się również dialogi wycięte z "Długu"
Krzysztofa Krauze, zwłaszcza w połączeniu z muzyką w zamykającym
album utworze "Sounds2".
Muzyka,
którą na ten album wyprodukował 31 naprawdę przykuwa do głośnika,
a do słuchawek nawet bardziej. Zasługuje na dobre słowo,
tym bardziej, że powstała w tydzień, co pokazuje dobre ucho 31 do
klejenia dźwięków, które później tworzą spójną i klimatyczną
całość.
"Dirty
Flowers In The Attic" to nie tylko muzyczne przywitanie 31 z
publicznością. Oprócz zrobienia bitów, napisał i nawinął on
też 90% tekstów na ten materiał. Pozostałe 10%,
to gościnna zwrotka Skinnera w utworze "Stalavia", który
należy do najlepszych (obok "Hanycka") numerów na płycie.
Przy okazji tego kawałka 31 pokazał, że jeden sampel może być
użyty przez tego samego producenta na różne sposoby (wcześniej
Filip wykorzystał go w bicie z kawałka "Niewiele" Todesa
i Ernixa). Tekstowo 31 wpisuje się w, bardzo popularny w ostatnim
czasie, smutny rap. Nie brzmi jednak przy tym jak kopia HuczuHucza
czy Bonsona, ale jak młody chłopak, który chce przekazać swoje
dotychczasowe przeżycia. Ja to kupuję, mimo drobnej wady wymowy
31-rapera. Zresztą, umówmy się, Rover nie propsowałby kogoś
słabego, a takie propsy dla radomianina pojawiają się na końcu
"Milinoi". No i Rover dograł też zwrotkę do wspomnianego
we wstępie numeru "Pragnienia, emocje, światła" z albumu
31 "Wszyscy jesteśmy mordercami", który niestety się nie
ukaże.
Album 31
"Dirty Flower In The Attic",
to świetna przeciwwaga dla kiepskich radomskich debiutów tego roku.
Zaryzykuję stwierdzenie, że byłby to debiut lepszy od
zeszłorocznego debiutu Bolka (którego jestem wiernym słuchaczem),
gdyby tylko był równo zmasterowany przez autora. Niestety nie jest,
przez co niektóre numery są głośniej, inne ciszej, a w "Amanalea"
bit trochę zagłusza rap. Mimo wszystko,
jest to wart odnotowania start
na lokalnej scenie. Naprawdę wielka
szkoda, że "Wszyscy jesteśmy mordercami" spaliło się
razem z dyskiem, na którym było.
4--/6
1 komentarz:
W takim razie zostaje czekać na premierę.
Prześlij komentarz