W każdym mieście w
Polsce są raperzy, na których płyty czekają wszyscy słuchacze
rapu z danego rejonu. Gdy tylko pojawi się informacja, że pracują
oni nad nowym materiałem, temperatura zaczyna powoli, ale
konsekwentnie wzrastać. Oczekiwania w stosunku do tych raperów i
ich kolejnych płyt również mają tendencję rosnącą – każdy
singiel, każdy making of, każdy teaser, powodują, że
niecierpliwość fanów zmierza niebezpiecznie w kierunku zenitu.
Kiedy już zapowiadana od dłuższego czasu płyta wreszcie pojawia
się na rynku, nie trzeba nikogo namawiać do jej sprawdzenia. BoKoTy
na pewno należą do tych ekip, które powodują w słuchaczach takie
właśnie emocje. Na szczęście miesiąc temu ukazał się ich
długogrający, legalny materiał "Nie trzeba mnie namawiać",
ciśnienie ze słuchaczy zeszło, jako, ze wreszcie mogą słuchać
siedemnastu nowych numerów od Bora, Kotziego i Tytuza. Czy jednak
spełnili oni tem albumem oczekiwania?
BoKoTy przyzwyczaili juz
do imprezowego charakteru swoich nagrywek, wystarczy włączyć sobie
wydane dwa lata temu self-titled EP, z mega przebojowym "Drumen"
czy przedstawiającym trio numerem "BoKoTy". Już wtedy
wiadomo było, że jeśli ktoś szuka przekminkowych tekstów czy
trueschoolowych bitów, to trafił pod zły adres. Na "Nie
trzeba mnie namawiać" dwóch raperów + producent jeszcze
rozwijają swój patent w numerach "Pełen lajt", "Tam
gdzie Ty" czy posiadającym niesamowity wręcz współczynnik
repeat rate "Telefon". Te kawałki są dowodem na to, że
Boro, Kotzi i Tytuz weszli na wyższy poziom nagrywania bangerowych
numerów, niejednokrotnie pachnących wakacjami i
plażowo-grillowo-alkoholowym klimatem.
Myli się jednak ten, kto
myśli, że "Nie trzeba mnie namawiać" to tylko imprezowe
numery. Wystarczy wszak spojrzeć na listę gości, by wiedzieć, że
album naznaczony jest mocnym ulicznym sznytem. Ksywki takie jak:
Wola, Murzyn, Parzel czy Olek HDS nie znalazły się tu przypadkiem
wszak gospodarze płyty tworzyli lub wciąż tworzą takie projekty
jak: PDP, Banda Unikat czy U.S.P.M., więc uliczny rap to dla nich
nie pierwszyzna. Na szczęście jednak nie usłyszymy tu setek
bluzgów skierowanych w stronę służb mundurowych czy nakłaniania
do napierdalania lamusów, a raczej przemyślenia dwudziesto- i
trzydziestoparolatków, którzy niejedno na ulicy przeżyli, jednak
teraz postawili na muzykę, mają rodziny i są osobami
odpowiedzialnymi nie tylko za siebie, ale chyba przede wszystkim za
najbliższych.
Największym jednak
zaskoczeniem są numery, jakich na EPce nie było, a więc właśnie
skupiające się przede wszystkim na liryce, a nie na przebojowości.
Do takich należą na pewno singlowy "Chłód", ale również
"Było minęło" czy świetne "W drodze po wszystko".
Dostajemy od Bokotów i ich gości wersy o zepsutych relacjach
damsko-męskich, z których (wersów) jednak bije nadzieja i wiara w
naprawę tego, co popsute. Usłyszymy też kilka truizmów jak np.
ten, że nie ma co oglądać się za siebie, bo z głową skierowaną
wstecz, nie pójdziemy do przodu. Niby wszyscy to doskonale wiedzą,
ale nie raz jest tak, że musimy usłyszeć to od kogoś z boku, żeby
dotarło to do nas z pełną mocą.
Tradycyjnie już na
rapowych wydawnictwach, nie mogło zabraknąć numeru o rodzinie i
przyjaciołach oraz innych rzeczach motywujących do parcia na przód,
po marzenia i spełnienie (świetne "W drodze po wszystko")
oraz trochę rapu o rapie w "Weź im powiedz" – ot rapowy
kanon, którego po prostu nie można pominąć przy nagrywaniu.
Boro i Kotzi z jednej
strony nie powalają swoimi technicznymi skillsami, ale znowu z
drugiej dbają o to aby swoje flow trochę urozmaicać. Tyle lat za
majkiem sprawiło, że świetnie czują bit. Trzeba przyspieszyć?
Proszę bardzo, przecież Kotzi ma na swoim koncie "2 step",
a Boro mało znany numer "F1" (tak, nazwa od Formuły 1, bo
nawija tam naprawdę szybko). Gdzieniegdzie wprowadzają też
rapujący gospodarze potrzebną modulację głosu, dzięki czemu
słuchając płyty nie odnosimy wrażenia, że rapują na tzw. jedno
kopyto. Siłą ich nawijek jest właśnie, wyrobione przez lata flow,
pełne radomskiego charakteru i pewności siebie, które dodaje
prawdziwości kolejno wypluwanym wersom. Obaj raperzy bardzo dobrze
się uzupełniają, tam gdzie Kotzi nawija tekst bardziej
przekminkowy, Boro kontruje swoim zachrypniętym głosem i prostszymi
zwrotkami. I na odwrót.
Zdecydowanie czuć w tym
składzie chemię, bo Tytuz serwuje swoim ziomom takie bity, że nie
pozostaje im nic innego jak się na nich rozgościć. Dostajemy
zarówno syntetyczne bangery, do których Tytuz nie przyzwyczajał za
bardzo do tej pory słuchaczy, jak i skierowane bardziej w stronę
Nowego Yorku podkłady. Praktycznie w każdym numerze jednak słychać
elementy elektroniki, która już na dobre weszła w świat hip-hopu.
Jest ona jednak wpleciona w bity bardzo umiejętnie i nie będzie
przeszkadzać bardziej konserwatywnym głowom, no może poza numerem
"Pełen lajt", który jest jej pełny.
Największe słowa
uznania jednak należą się Tytuzowi za wykorzystanie dużej liczby
żywych insteumentów na płycie. Mamy tu więc: moje ulubione
skrzypce, puzon, trąbkę, bas, saksofon, gitarę, klawisze, a nawet
kontrabas i flet! Wymaga naprawdę dużych umiejętności od
producenta ułożenie tego wszystkiego tak, aby było to spójne z
resztą bitu i nie gryzło się z wokalami. Wojtek stanął jednak na
wysokości zadania, a za najlepsze przykłady jego świetnego zmysłu
aranżacyjnego to: bogaty w instrumenty "Chłód" oraz "Co
możesz poświęcić". Chapeau bas!
Goście w większości
dali radę, jednak na szczególną uwagę zasługuje tylko kilku z
nich. Przede wszystkim Miodu, któy zawsze świetnie czuł się w
hip-hopowych klimatach, wszak z nich się wywodzi. Jego refren z "Co
możesz poświęcić" można chyba nazwać najlepszym refrenem w
radomskim rapowym numerze ever, a i jego zwrotka też stoi na
naprawdę wysokim poziomie i wprowadza dużo świeżości na płycie.
Oprócz niego fajnie odnalazł się też Żyto, którego fanem nie
jestem, ale na w tytułowym numerze mnie kupił w 100%. Neile z kolei
wjechał z taką stylóweczką, że nie można się nie jarać.
Podobnie jak zwrotką KęKę, który rozpoczyna od przemocarnego
dwuwersu: "Jeżeli moje porażki sprawiły, że dziś tu jestem
/ z chęcią cofnę się w czasie żeby spierdolić coś jeszcze"!
Petarda! Na uwagę zasługuje też dawno nie słyszany Szuwar, który
cały czas pozostaje w niezłej formie rzucając kilka kąśliwych
wersów w kierunku sceny i swoją zwrotką znów pozwala stawiać
pytanie: kiedy płyta Szu?!
Do highlite'ów albumu
należą również wszelkie damskie wokale. Gdziekolwiek nie pojawia
się kobiecy głos, od razu podnosi numer o jeden poziom, a już to,
co zrobiła Aneta Sobolewska w pierwszym skicie sprawia, że
zastanawiam się "dlaczego nie dali jej tu więcej miejsca i
nie zrobili z tego pełnego numeru?!" Pozostaje jedynie mieć
nadzieję, że w przyszłości będzie dane nam słuchać jej śpiewu
częściej i w większym wymiarze czasowym.
Największym minusem
płyty jest zdecydowanie autotune. Za jego sprawą można uzyskać
naprawdę ciekawe efekty, które urozmaicą płytę. Można też
jednak używać go nieumiejętnie i niestety właśnie tak został
wykorzystany na "Nie trzeba mnie namawiać", a już użycie
go we wspomnianym skicie, w którym prym wiedzie Aneta Sobolweska
zakrawa na zbrodnię. Jak wspomniałem już wcześniej, nie obyło
się również bez tak oczywistych numerów jak "Weź im
powiedz" czy "Reprezentuję", które sprawiają, że
przynajmniej część materiału jest wtórna i momentami może
męczyć słuchacza.
Oczekiwania względem
legalnego debiutu tercetu BoKoTy były naprawdę duże, bo i ksywki w
radomskim rapie też są duże. Myślę, że w dużej części
zostały one spełnione, jednak nie obyło się bez mniejszych czy
większych potknięć. Radomski słuchacz sprawdzi na pewno. Słuchacz
spoza naszego miasta, jeśli trafi na jeden z klipowych singli
również powinien sięgnąć po ten krążek. Co jak co, ale single
zostały wybrane naprawdę bardzo dobrze! Podkreślają hitowość
tej płyty oraz jej różnorodność i są dobrą wizytówką albumu BoKoTy "Nie trzeba mnie namawiać".
Chyba najtrudniejsza decyzja jeśli chodzi o ocenę w skali szkolnej. Chciałem dać 5-, ale nie mogę z czystym sumieniem postawić 5 z przodu. 4+ to z kolei chyba ciut za mało, będzie więc precedens:
4++/6
a Ty hejtuj!
4 komentarze:
*stylóweczką
DAMN! Aż wstyd! Dzięki za zwrócenie uwagi :)
Pełen Lajt - najbardziej wieśniacki radomski kawałek, no chyba że postawimy go w jednej linii z hitami disco polo...
Przyspamuję aleternatywą...
http://www.rapbiznes.com/2015/07/recenzja-bokoty-nie-trzeba-mnie-namawiac.html
Prześlij komentarz