niedziela, 26 lipca 2015

Recenzja: BoKoTy "Nie trzeba mnie namawiać"

W każdym mieście w Polsce są raperzy, na których płyty czekają wszyscy słuchacze rapu z danego rejonu. Gdy tylko pojawi się informacja, że pracują oni nad nowym materiałem, temperatura zaczyna powoli, ale konsekwentnie wzrastać. Oczekiwania w stosunku do tych raperów i ich kolejnych płyt również mają tendencję rosnącą – każdy singiel, każdy making of, każdy teaser, powodują, że niecierpliwość fanów zmierza niebezpiecznie w kierunku zenitu. Kiedy już zapowiadana od dłuższego czasu płyta wreszcie pojawia się na rynku, nie trzeba nikogo namawiać do jej sprawdzenia. BoKoTy na pewno należą do tych ekip, które powodują w słuchaczach takie właśnie emocje. Na szczęście miesiąc temu ukazał się ich długogrający, legalny materiał "Nie trzeba mnie namawiać", ciśnienie ze słuchaczy zeszło, jako, ze wreszcie mogą słuchać siedemnastu nowych numerów od Bora, Kotziego i Tytuza. Czy jednak spełnili oni tem albumem oczekiwania?

BoKoTy przyzwyczaili juz do imprezowego charakteru swoich nagrywek, wystarczy włączyć sobie wydane dwa lata temu self-titled EP, z mega przebojowym "Drumen" czy przedstawiającym trio numerem "BoKoTy". Już wtedy wiadomo było, że jeśli ktoś szuka przekminkowych tekstów czy trueschoolowych bitów, to trafił pod zły adres. Na "Nie trzeba mnie namawiać" dwóch raperów + producent jeszcze rozwijają swój patent w numerach "Pełen lajt", "Tam gdzie Ty" czy posiadającym niesamowity wręcz współczynnik repeat rate "Telefon". Te kawałki są dowodem na to, że Boro, Kotzi i Tytuz weszli na wyższy poziom nagrywania bangerowych numerów, niejednokrotnie pachnących wakacjami i plażowo-grillowo-alkoholowym klimatem.
Myli się jednak ten, kto myśli, że "Nie trzeba mnie namawiać" to tylko imprezowe numery. Wystarczy wszak spojrzeć na listę gości, by wiedzieć, że album naznaczony jest mocnym ulicznym sznytem. Ksywki takie jak: Wola, Murzyn, Parzel czy Olek HDS nie znalazły się tu przypadkiem wszak gospodarze płyty tworzyli lub wciąż tworzą takie projekty jak: PDP, Banda Unikat czy U.S.P.M., więc uliczny rap to dla nich nie pierwszyzna. Na szczęście jednak nie usłyszymy tu setek bluzgów skierowanych w stronę służb mundurowych czy nakłaniania do napierdalania lamusów, a raczej przemyślenia dwudziesto- i trzydziestoparolatków, którzy niejedno na ulicy przeżyli, jednak teraz postawili na muzykę, mają rodziny i są osobami odpowiedzialnymi nie tylko za siebie, ale chyba przede wszystkim za najbliższych.
Największym jednak zaskoczeniem są numery, jakich na EPce nie było, a więc właśnie skupiające się przede wszystkim na liryce, a nie na przebojowości. Do takich należą na pewno singlowy "Chłód", ale również "Było minęło" czy świetne "W drodze po wszystko". Dostajemy od Bokotów i ich gości wersy o zepsutych relacjach damsko-męskich, z których (wersów) jednak bije nadzieja i wiara w naprawę tego, co popsute. Usłyszymy też kilka truizmów jak np. ten, że nie ma co oglądać się za siebie, bo z głową skierowaną wstecz, nie pójdziemy do przodu. Niby wszyscy to doskonale wiedzą, ale nie raz jest tak, że musimy usłyszeć to od kogoś z boku, żeby dotarło to do nas z pełną mocą.
Tradycyjnie już na rapowych wydawnictwach, nie mogło zabraknąć numeru o rodzinie i przyjaciołach oraz innych rzeczach motywujących do parcia na przód, po marzenia i spełnienie (świetne "W drodze po wszystko") oraz trochę rapu o rapie w "Weź im powiedz" – ot rapowy kanon, którego po prostu nie można pominąć przy nagrywaniu.

Boro i Kotzi z jednej strony nie powalają swoimi technicznymi skillsami, ale znowu z drugiej dbają o to aby swoje flow trochę urozmaicać. Tyle lat za majkiem sprawiło, że świetnie czują bit. Trzeba przyspieszyć? Proszę bardzo, przecież Kotzi ma na swoim koncie "2 step", a Boro mało znany numer "F1" (tak, nazwa od Formuły 1, bo nawija tam naprawdę szybko). Gdzieniegdzie wprowadzają też rapujący gospodarze potrzebną modulację głosu, dzięki czemu słuchając płyty nie odnosimy wrażenia, że rapują na tzw. jedno kopyto. Siłą ich nawijek jest właśnie, wyrobione przez lata flow, pełne radomskiego charakteru i pewności siebie, które dodaje prawdziwości kolejno wypluwanym wersom. Obaj raperzy bardzo dobrze się uzupełniają, tam gdzie Kotzi nawija tekst bardziej przekminkowy, Boro kontruje swoim zachrypniętym głosem i prostszymi zwrotkami. I na odwrót.

Zdecydowanie czuć w tym składzie chemię, bo Tytuz serwuje swoim ziomom takie bity, że nie pozostaje im nic innego jak się na nich rozgościć. Dostajemy zarówno syntetyczne bangery, do których Tytuz nie przyzwyczajał za bardzo do tej pory słuchaczy, jak i skierowane bardziej w stronę Nowego Yorku podkłady. Praktycznie w każdym numerze jednak słychać elementy elektroniki, która już na dobre weszła w świat hip-hopu. Jest ona jednak wpleciona w bity bardzo umiejętnie i nie będzie przeszkadzać bardziej konserwatywnym głowom, no może poza numerem "Pełen lajt", który jest jej pełny.
Największe słowa uznania jednak należą się Tytuzowi za wykorzystanie dużej liczby żywych insteumentów na płycie. Mamy tu więc: moje ulubione skrzypce, puzon, trąbkę, bas, saksofon, gitarę, klawisze, a nawet kontrabas i flet! Wymaga naprawdę dużych umiejętności od producenta ułożenie tego wszystkiego tak, aby było to spójne z resztą bitu i nie gryzło się z wokalami. Wojtek stanął jednak na wysokości zadania, a za najlepsze przykłady jego świetnego zmysłu aranżacyjnego to: bogaty w instrumenty "Chłód" oraz "Co możesz poświęcić". Chapeau bas!

Goście w większości dali radę, jednak na szczególną uwagę zasługuje tylko kilku z nich. Przede wszystkim Miodu, któy zawsze świetnie czuł się w hip-hopowych klimatach, wszak z nich się wywodzi. Jego refren z "Co możesz poświęcić" można chyba nazwać najlepszym refrenem w radomskim rapowym numerze ever, a i jego zwrotka też stoi na naprawdę wysokim poziomie i wprowadza dużo świeżości na płycie. Oprócz niego fajnie odnalazł się też Żyto, którego fanem nie jestem, ale na w tytułowym numerze mnie kupił w 100%. Neile z kolei wjechał z taką stylóweczką, że nie można się nie jarać. Podobnie jak zwrotką KęKę, który rozpoczyna od przemocarnego dwuwersu: "Jeżeli moje porażki sprawiły, że dziś tu jestem / z chęcią cofnę się w czasie żeby spierdolić coś jeszcze"! Petarda! Na uwagę zasługuje też dawno nie słyszany Szuwar, który cały czas pozostaje w niezłej formie rzucając kilka kąśliwych wersów w kierunku sceny i swoją zwrotką znów pozwala stawiać pytanie: kiedy płyta Szu?!
Do highlite'ów albumu należą również wszelkie damskie wokale. Gdziekolwiek nie pojawia się kobiecy głos, od razu podnosi numer o jeden poziom, a już to, co zrobiła Aneta Sobolewska w pierwszym skicie sprawia, że zastanawiam się "dlaczego nie dali jej tu więcej miejsca i nie zrobili z tego pełnego numeru?!" Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w przyszłości będzie dane nam słuchać jej śpiewu częściej i w większym wymiarze czasowym.

Największym minusem płyty jest zdecydowanie autotune. Za jego sprawą można uzyskać naprawdę ciekawe efekty, które urozmaicą płytę. Można też jednak używać go nieumiejętnie i niestety właśnie tak został wykorzystany na "Nie trzeba mnie namawiać", a już użycie go we wspomnianym skicie, w którym prym wiedzie Aneta Sobolweska zakrawa na zbrodnię. Jak wspomniałem już wcześniej, nie obyło się również bez tak oczywistych numerów jak "Weź im powiedz" czy "Reprezentuję", które sprawiają, że przynajmniej część materiału jest wtórna i momentami może męczyć słuchacza.

Oczekiwania względem legalnego debiutu tercetu BoKoTy były naprawdę duże, bo i ksywki w radomskim rapie też są duże. Myślę, że w dużej części zostały one spełnione, jednak nie obyło się bez mniejszych czy większych potknięć. Radomski słuchacz sprawdzi na pewno. Słuchacz spoza naszego miasta, jeśli trafi na jeden z klipowych singli również powinien sięgnąć po ten krążek. Co jak co, ale single zostały wybrane naprawdę bardzo dobrze! Podkreślają hitowość tej płyty oraz jej różnorodność i są dobrą wizytówką albumu BoKoTy "Nie trzeba mnie namawiać".

Chyba najtrudniejsza decyzja jeśli chodzi o ocenę w skali szkolnej. Chciałem dać 5-, ale nie mogę z czystym sumieniem postawić 5 z przodu. 4+ to z kolei chyba ciut za mało, będzie więc precedens:
4++/6
a Ty hejtuj!

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

*stylóweczką

Piotr "Jędrzej" Jędrzejewski pisze...

DAMN! Aż wstyd! Dzięki za zwrócenie uwagi :)

Anonimowy pisze...

Pełen Lajt - najbardziej wieśniacki radomski kawałek, no chyba że postawimy go w jednej linii z hitami disco polo...

Tazz RBB pisze...

Przyspamuję aleternatywą...

http://www.rapbiznes.com/2015/07/recenzja-bokoty-nie-trzeba-mnie-namawiac.html