"Mówią
L zapomniał jak się robi rap / małolaty mu pokażą pewnie jak się robi
rap". Tym dwuwersem zaczyna się "Emeryt", jeden z kawałków z
pierwszej solowej (nie jestem w stanie mówić o tej płycie jako o debiucie)
płyty Lesuaffa. Nie są to wersy wymyślone na potrzeby tego numeru. Jakiś czas
temu, faktycznie ktoś wykazał się takim brakiem szacunku wobec legendy
radomskiej sceny, pisząc komentarz o podobnym wydźwięku na facebooku. Tę płytę
należy traktować po części, jako odpowiedź na tamten post.
I
trzeba przyznać, że jest to odpowiedź udana. Należy oczywiście wytknąć to, że w
refrenie wspomnianego już "Emeryta", Lesuaf nadmiernie akcentuje
końcówki wersów, a na całej płycie demonstruje praktycznie jednakowe flow bez
modulowania głosu. Lesiu jest jednak przedstawicielem starej szkoły, który
trzyma się klasycznego stylu rapowania, bez zbędnych ozdobników i udziwnień, i
to słychać na płycie. Proste, niewymuszone flow czuje bardzo dobrze, co pomaga
mu być pewnym siebie za majkiem. Pewnym na tyle, że na płycie na brakuje
momentów braggowych, po których przesłuchaniu nie mamy wrażenia, że są
przesadzone. Jest to na pewno spowodowane tym, że po 16 latach nawijania,
Lesuaff po prostu doskonale zna swoje możliwości, jego charakter nie pozwala mu
wciskać ludziom kitu.
Wiele
(może nawet trochę zbyt wiele) miejsca na płycie poświęcone zostało pracy. Nad
sobą. Zarobkowej. Dla bliskich. Itd.. "Mówią jest ciężko, daj to, daj mi
tamto / nie ma za darmo, bo wszystko ma wartość / ile w to włożysz, tyle powraca
/ a jak coś ciężkie być musi, to praca" – to refren z numeru o wiele
mówiącym tytule "Praca". Niby truizm, a nawinięty przez Lesuaffa
kopie w głowę. Ten numer należy zresztą do najlepszych na płycie.
Innym
kawałkiem, na który zdecydowanie warto zwrócić uwagę jest zamykający płytę
"Trzy stany skupienia". Już po pierwszych dźwiękach bitu wiadomo, że
wyprodukował go LuckyLoop. Czuć tam jego rękę i słychać jego dbałość o
szczegóły i to, by każdy dźwięk był na swoim miejscu. Lesuaff płynie tu jakby
od niechcenia, z łatwością ujarzmiając pozornie prosty bit Oskara. Bardzo
dobry, zawieszony gdzieś pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością
tekst, który jest na tyle uniwersalny, że każdy może go odnieść do siebie
samego. Niby takich utworów jest wiele, ale czy aby na pewno?
Skala tematów poruszana na płycie jest w zasadzie wąska. Oprócz
wspomnianego już wydaje się, że tematu przewodniego płyty, a więc pracy,
usłyszymy tu inne rapowe „top topics” takie, jak: miejsce pochodzenia (miasto,
osiedle, beton), rap, polityka czy imprezy (idealnie, bo w samym środku
umiejscowiona na trackliście singlowa „Chwila” z bardzo dobrym bitem Phonetic
One, daje chwilę oddechu pomiędzy cięższymi kawałkami). Cóż, od weterana sceny
powinno się, a nawet trzeba!, wymagać więcej niż powielane przez wszystkich
dookoła tematy. Numer "Zajawka" mógłby zostać całkowicie usunięty z tracklisty albumu. Odnoszę wrażenie, że został nagrany niejako na siłę, ot wszyscy mają numer o tym, jak rap jest dla nich ważny, mam i ja! Najsłabszy
moment płyty.
Wbrew
wcześniejszym zapowiedziom Lesuaffa, na płycie zamiast całej litanii gości,
oprócz gospodarza, pojawiają się tylko Hase i GDZ. Bardzo dobrze, że tak się
stało, bo zamiast ilości, dostaliśmy jakość. GDZ chyba już na zawsze pozostanie
najbardziej niedocenionym radomskim raperem, a zarazem świetnym tekściarzem.
Jego osobista zwrotka w "Żyć, a nie po prostu istnieć", zostaje w
głowie na dłużej niż do końca jej trwania i to pomimo tego, że jej końcówkę
musiał Seba mocno gonić, co wyszło mu nienajlepiej.
Bardzo
dobrze wypada Hase, co nie powinno dziwić tych, którzy regularnie śledzą jego
twórczość. Świetnie technicznie i tekstowo, nie ma w mieście chyba drugiego
rapera, który tak dobrze łączyłby obie te cechy. Hase idealnie wpasował się w
tematykę numeru narzuconą przez gospodarza i wypadł nawet lepiej od niego.
Poza
GDZ i Hase, gościnnie na płycie udzielili się jeszcze tylko DJe, Mono i Majki,
którzy odwalili kawał dobrej roboty w numerach: "Chwila" (zaczęcie
numeru od kozacko oskreczowanego przez DJ Mono refrenu, było świetnym pomysłem,
dzięki temu singiel zyskuje dużo hitowości). Trochę niedosytu można odczuć z
kolei po cutach DJ Majkiego w "Byłem, jestem, będę", który jednak
rehabilituje się w numerze "Żyć, a nie po prostu istnieć". Szkoda
tylko, że tak oldschoolowy raper jak Lesuaff nie zdecydował się na zaproszenie
DJów do większej ilości utworów, dodałoby to jeszcze klimatu.
A skoro przy kwestiach muzycznych i klimacie jesteśmy, to trzeba oddać, co należy się producentom. Ich bity bardzo dobrze kleją się z prostym stylem Lesia, nie ma w nich nic, co aktualnie jest tak popularne w amerykańskim, ale i polskim rapie. Odpowiedzialny za połowę bitów na płycie, znany z duetu Phonetics (m.in. bit do "Mam mało czasu na hip-hop" Sua Sponte), Phonetic One kolejny raz wykonał kawał dobrej roboty i nie można się dziwić, że Lesuaff powierzył mu aż taką przestrzeń na albumie. Czuć między nimi pewnego rodzaju zrozumienie, dzięki któremu odnoszę wrażenie, że oni wspólnie po prostu nie mogą wypuścić słabego numeru.
Odpowiedzialny
za wyprodukowanie albumu "Teraz albo nigdy" Med MC, Szpalowsky dał na
"After party" 3 bity. Jeden lepszy od drugiego. O tym, że
"Praca" jest jednym z najjaśniejszych punktów na płycie już pisałem,
dodam teraz tylko, że bardzo duży w tym udział ma bit toruńskiego producenta.
Równie niepokojący jest bit Szpalowsky'ego w "Nie ma wczoraj", na
trochę cięższym, ale utrzymanym w podobnym klimacie bicie torunianina pada
punch, który zapadł mi w pamięć najbardziej z całej płyty: "Pytasz gdzie
jestem / po wersie pękasz jak mała dziewczynka #HST".
Bit
MNLXa do numeru "Zajawka" jest chyba jedynym powodem, dla którego
czasem go nie skippuję. Wisienką na torcie są za to dwa bity LuckyLoopa. W
"Rzeczach" i "Trzech stanach skupienia" po prostu czuć jego
perfekcjonizm, dopieszczenie każdego dźwięku, każdego fragmentu. To jest takie
brzmienie, którego możnaby słuchać w kółko. Z tesktem lub i bez niego. Marzę o
dwóch płytach LL'a, producenckiej i instrumentalnej. Mam nadzieję, że kiedyś
się doczekam!
To, że
Lesuaff dopiero po szesnastu latach wydał swoją pierwszą solową płytę dziwi.
To, że zdecydował się na to po 4 latach, w których "miał mało czasu na
hip-hop" dziwi jeszcze bardziej. Nie miał bowiem możliwości sprawdzić
swojej formy w gościnnych udziałach na płytach innych raperów lub we wspólnym
projekcie z kimś (Sua Sponte 2?). Miało to swój negatywny wpływ na "After
party", chociażby pod względem mocno zawężonej tematyki. Z drugiej jednak
strony, jest to również ruch odważny, po takiej przerwie udźwignąć ciężar solówki
(tylko dwie gościnne zwrotki na 12 numerów!) nie jest łatwo. Lesuaff, choć nie
bez potknięć i zachwiań, jednak to zrobił. Pokazał, że wcale nie zapomniał jak
się robi rap, a kolejną płytę będzie mu nagrać o wiele prościej. Tego jestem
pewny.
4-/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz