niedziela, 19 października 2014

Recenzja: Lesuaff "After party" przedpremierowo!

"Mówią L zapomniał jak się robi rap / małolaty mu pokażą pewnie jak się robi rap". Tym dwuwersem zaczyna się "Emeryt", jeden z kawałków z pierwszej solowej (nie jestem w stanie mówić o tej płycie jako o debiucie) płyty Lesuaffa. Nie są to wersy wymyślone na potrzeby tego numeru. Jakiś czas temu, faktycznie ktoś wykazał się takim brakiem szacunku wobec legendy radomskiej sceny, pisząc komentarz o podobnym wydźwięku na facebooku. Tę płytę należy traktować po części, jako odpowiedź na tamten post.

I trzeba przyznać, że jest to odpowiedź udana. Należy oczywiście wytknąć to, że w refrenie wspomnianego już "Emeryta", Lesuaf nadmiernie akcentuje końcówki wersów, a na całej płycie demonstruje praktycznie jednakowe flow bez modulowania głosu. Lesiu jest jednak przedstawicielem starej szkoły, który trzyma się klasycznego stylu rapowania, bez zbędnych ozdobników i udziwnień, i to słychać na płycie. Proste, niewymuszone flow czuje bardzo dobrze, co pomaga mu być pewnym siebie za majkiem. Pewnym na tyle, że na płycie na brakuje momentów braggowych, po których przesłuchaniu nie mamy wrażenia, że są przesadzone. Jest to na pewno spowodowane tym, że po 16 latach nawijania, Lesuaff po prostu doskonale zna swoje możliwości, jego charakter nie pozwala mu wciskać ludziom kitu.

Wiele (może nawet trochę zbyt wiele) miejsca na płycie poświęcone zostało pracy. Nad sobą. Zarobkowej. Dla bliskich. Itd.. "Mówią jest ciężko, daj to, daj mi tamto / nie ma za darmo, bo wszystko ma wartość / ile w to włożysz, tyle powraca / a jak coś ciężkie być musi, to praca" – to refren z numeru o wiele mówiącym tytule "Praca". Niby truizm, a nawinięty przez Lesuaffa kopie w głowę. Ten numer należy zresztą do najlepszych na płycie.

Innym kawałkiem, na który zdecydowanie warto zwrócić uwagę jest zamykający płytę "Trzy stany skupienia". Już po pierwszych dźwiękach bitu wiadomo, że wyprodukował go LuckyLoop. Czuć tam jego rękę i słychać jego dbałość o szczegóły i to, by każdy dźwięk był na swoim miejscu. Lesuaff płynie tu jakby od niechcenia, z łatwością ujarzmiając pozornie prosty bit Oskara. Bardzo dobry, zawieszony gdzieś pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością tekst, który jest na tyle uniwersalny, że każdy może go odnieść do siebie samego. Niby takich utworów jest wiele, ale czy aby na pewno?


Skala tematów poruszana na płycie jest w zasadzie wąska. Oprócz wspomnianego już wydaje się, że tematu przewodniego płyty, a więc pracy, usłyszymy tu inne rapowe „top topics” takie, jak: miejsce pochodzenia (miasto, osiedle, beton), rap, polityka czy imprezy (idealnie, bo w samym środku umiejscowiona na trackliście singlowa „Chwila” z bardzo dobrym bitem Phonetic One, daje chwilę oddechu pomiędzy cięższymi kawałkami). Cóż, od weterana sceny powinno się, a nawet trzeba!, wymagać więcej niż powielane przez wszystkich dookoła tematy. Numer "Zajawka" mógłby zostać całkowicie usunięty z tracklisty albumu. Odnoszę wrażenie, że został nagrany niejako na siłę, ot wszyscy mają numer o tym, jak rap jest dla nich ważny, mam i ja! Najsłabszy moment płyty.

Wbrew wcześniejszym zapowiedziom Lesuaffa, na płycie zamiast całej litanii gości, oprócz gospodarza, pojawiają się tylko Hase i GDZ. Bardzo dobrze, że tak się stało, bo zamiast ilości, dostaliśmy jakość. GDZ chyba już na zawsze pozostanie najbardziej niedocenionym radomskim raperem, a zarazem świetnym tekściarzem. Jego osobista zwrotka w "Żyć, a nie po prostu istnieć", zostaje w głowie na dłużej niż do końca jej trwania i to pomimo tego, że jej końcówkę musiał Seba mocno gonić, co wyszło mu nienajlepiej.

Bardzo dobrze wypada Hase, co nie powinno dziwić tych, którzy regularnie śledzą jego twórczość. Świetnie technicznie i tekstowo, nie ma w mieście chyba drugiego rapera, który tak dobrze łączyłby obie te cechy. Hase idealnie wpasował się w tematykę numeru narzuconą przez gospodarza i wypadł nawet lepiej od niego.

Poza GDZ i Hase, gościnnie na płycie udzielili się jeszcze tylko DJe, Mono i Majki, którzy odwalili kawał dobrej roboty w numerach: "Chwila" (zaczęcie numeru od kozacko oskreczowanego przez DJ Mono refrenu, było świetnym pomysłem, dzięki temu singiel zyskuje dużo hitowości). Trochę niedosytu można odczuć z kolei po cutach DJ Majkiego w "Byłem, jestem, będę", który jednak rehabilituje się w numerze "Żyć, a nie po prostu istnieć". Szkoda tylko, że tak oldschoolowy raper jak Lesuaff nie zdecydował się na zaproszenie DJów do większej ilości utworów, dodałoby to jeszcze klimatu.


A skoro przy kwestiach muzycznych i klimacie jesteśmy, to trzeba oddać, co należy się producentom. Ich bity bardzo dobrze kleją się z prostym stylem Lesia, nie ma w nich nic, co aktualnie jest tak popularne w amerykańskim, ale i polskim rapie. Odpowiedzialny za połowę bitów na płycie, znany z duetu Phonetics (m.in. bit do "Mam mało czasu na hip-hop" Sua Sponte), Phonetic One kolejny raz wykonał kawał dobrej roboty i nie można się dziwić, że Lesuaff powierzył mu aż taką przestrzeń na albumie. Czuć między nimi pewnego rodzaju zrozumienie, dzięki któremu odnoszę wrażenie, że oni wspólnie po prostu nie mogą wypuścić słabego numeru.

Odpowiedzialny za wyprodukowanie albumu "Teraz albo nigdy" Med MC, Szpalowsky dał na "After party" 3 bity. Jeden lepszy od drugiego. O tym, że "Praca" jest jednym z najjaśniejszych punktów na płycie już pisałem, dodam teraz tylko, że bardzo duży w tym udział ma bit toruńskiego producenta. Równie niepokojący jest bit Szpalowsky'ego w "Nie ma wczoraj", na trochę cięższym, ale utrzymanym w podobnym klimacie bicie torunianina pada punch, który zapadł mi w pamięć najbardziej z całej płyty: "Pytasz gdzie jestem / po wersie pękasz jak mała dziewczynka #HST".

Bit MNLXa do numeru "Zajawka" jest chyba jedynym powodem, dla którego czasem go nie skippuję. Wisienką na torcie są za to dwa bity LuckyLoopa. W "Rzeczach" i "Trzech stanach skupienia" po prostu czuć jego perfekcjonizm, dopieszczenie każdego dźwięku, każdego fragmentu. To jest takie brzmienie, którego możnaby słuchać w kółko. Z tesktem lub i bez niego. Marzę o dwóch płytach LL'a, producenckiej i instrumentalnej. Mam nadzieję, że kiedyś się doczekam!

To, że Lesuaff dopiero po szesnastu latach wydał swoją pierwszą solową płytę dziwi. To, że zdecydował się na to po 4 latach, w których "miał mało czasu na hip-hop" dziwi jeszcze bardziej. Nie miał bowiem możliwości sprawdzić swojej formy w gościnnych udziałach na płytach innych raperów lub we wspólnym projekcie z kimś (Sua Sponte 2?). Miało to swój negatywny wpływ na "After party", chociażby pod względem mocno zawężonej tematyki. Z drugiej jednak strony, jest to również ruch odważny, po takiej przerwie udźwignąć ciężar solówki (tylko dwie gościnne zwrotki na 12 numerów!) nie jest łatwo. Lesuaff, choć nie bez potknięć i zachwiań, jednak to zrobił. Pokazał, że wcale nie zapomniał jak się robi rap, a kolejną płytę będzie mu nagrać o wiele prościej. Tego jestem pewny.


4-/6

Brak komentarzy: