poniedziałek, 30 września 2013

Recenzja: Kotzi/LuckyLoop "Rapdom"

Od dnia narodzin każdy z nas pisze swoją biografię, co dzień zapisując kolejną kartę w księdze życia. Objętości każdej księgi różnią się w zależności od tego jak długo dana osoba żyła oraz ile w tym czasie doświadczyła. Tak się jednak dzieje, że zdecydowana większość tych ksiąg przepada, gdy piszący opuszczają ten świat. Inaczej sprawa wygląda ze wszelkiego rodzaju artystami: malarzami, pisarzami, rzeźbiarzami czy muzykami. Po nich zostają ich dzieła, one są przesiąknięte życiem danej osoby. Tak samo jest z raperami, których dyskografie są dość dokładnymi autobiografiami. Kotzi poszedł jednak znacznie dalej. Nagrał płytę w 100% autobiograficzną tak, jak niektórzy opisują swoje życie w papierowych książkach. Zabieg to o tyle niespotykany, co ryzykowny.



Takiej płyty jak „Rapdom” nie słyszałem nigdy i nigdzie. Oczywiście nie twierdzę, że takiej nie ma, po prostu ja na nią nie trafiłem. To jest płyta, po przesłuchaniu której myślisz sobie „damn! Czuję jakbym znał tego kolesia od dawna!”, a przecież co najwyżej kilka razy spotkałeś go na koncercie lub na mieście i zamieniliście po kilka zdań. A tu dostajesz jak na tacy podany życiorys Kotziego, zaczynając od urodzin w 1984 roku, aż do obecnych czasów, coraz efektywniej wypełnionych zajawką na hip-hop, na rap.

Raper bardzo zgrabnie ułożył tracklistę tego koncept-albumu. Na przemian dostajemy kawałki podsumowujące kolejne etapy edukacji („Przedszkole”, „Podstawówka”, „Liceum”, „Studia”) i numery poświęcone osobom („Rodzice”, „Pielgrzym”), rzeczom („Nośniki”, „Gry”), miejscom („Park2”, tytułowy "Rapdom"), które są ważne dla Kotziego. Dzięki temu nie ma monotonii i myśli typu „ile jeszcze o tej szkole będzie nawijał?!”, a raczej ciekawość „co nowego powie o swoim życiu tym razem?”. A dowiadujemy się sporo, bo w każdym numerze (zwłaszcza w tych „szkolnych”) Kotzi przytacza wiele historii czy scen ze swojej pamięci, co tworzy dość pełny obraz jego dorastania jako człowieka („Rodzice”, „Pielgrzym”) czy artysty (świetna „Zajawka” i „Nośniki”).
Właśnie te przytoczone przez autora sytuacje sprawiają, że słuchacz tak mocno utożsamia się z materiałem. Przecież każdy w przedszkolu zjeżdżał po poręczy i w jakiś sposób starał się zaimponować koleżankom. Zawsze w klasie trafił się miłośnik hardcore'owych akcji („Co ci się stało w policzek, widzę dużą rysę? / To podwórkowe porachunki, na pręty walczyłem”), każdy na przerwach latał po korytarzach w szkole jak wiatr. Na maturze wciąż wymyśla się nowe sposoby ściągania, a szkolne wycieczki to dla wielu poligon doświadczalny jeśli chodzi o używki.
Każdy kto słucha tej płyty, ma przed oczami inne, aczkolwiek podobne obrazki do tych, które w prosty sposób maluje Kotzi. Styl w jakim raper nawija kolejne numery do wyszukanych nie należy, ale paradoksalnie przy takim materiale działa to na jego korzyść. Brak przyspieszeń czy karkołomnych podziałów wersów i dość monotonne wyrzucanie z siebie kolejnych słów sprawia, że słuchacz czuje się jak na piwie z ziomkiem, którego nie widział dłuższy czas i który teraz streszcza wydarzenia z ostatnich lat. Z tym tylko, że Kotzi streszcza całe życie. 


Świetnie to wszystko jest oprawione muzycznie przez LuckyLoopa. Bity w większości przywodzą na myśl Nowy Jork lat '90, jest boom-bap, który każe energicznie ruszać karkiem; jest brudny clap, który przywodzi na myśl salonowe gry; ale jest też minimalizm, który po rozkręceniu się dostaje całej gamy dodatkowych dźwięków (ot choćby skrzypce). Na płycie nie ma bitów, na których chciałby nagrać każdy (choć np. bity do „Zajawki” czy „Nośników” mocno się wybijają), ale jednak ciężko jest powiedzieć, że są one słabe. Nie są. W każdym z nich czuć ile pracy LuckyLoop w nie włożył. Słychać jakie ucho ma on do dźwięków, tu wszystko do siebie pasuje, nie ma zbędnych elementów. „Rapdom” dla LuckyLoopa może być materiałem przełomowym, z którego może być on bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że zaowocuje to zapytaniami z całej Polski o bity z metką LL. 

„Rapdom” to zdecydowanie najlepsza płyta z 26-600 z ostatnich lat. Kto wie, może i najlepsza jaka powstała w grodzie nad Mleczną w ogóle. To jednak oceni już historia. Czytałem w Internecie wiele opinii, że to najlepsza (jak na razie) płyta, jaka wyszła w tym roku w Polsce. I choć można się z tą opinią zgadzać lub nie, to cieszy fakt, że ludzie tak oceniają produkcję z Radomia. Doceniam ją i ja. Gdybym oceniał w skali 1-10 byłaby mocna 9. Oceniam jednak w skali szkolnej. 5.

Album można zamówić i przesłuchać na www.rapdom.pl.

Brak komentarzy: